czwartek, 4 czerwca 2020

ЎЎЎ 4. Адам Шыманскі. Якуцкія замалёўкі. Сш. 4. Столяр Ковальский. Койданава. "Кальвіна". 2020.





                                                              STOLARZ KOWALSKI
    Zaznajomił mnie z nim przypadek; ściślej jednak rzeczy biorąc, przypadek ów mógł się zdarzyć jedynie dzięki wiośnie jakuckiej, a więc tej wiośnie, o której wy, szanowni czytelnicy, macie zapewne bardzo niedokładne pojęcie.
    Już od połowy kwietnia słońce w Jakucku [* Jakuck jest miastem, stołecznem wielkiej ziemi jakuckiej, tworzącej we względzie administracyjnym jedną gubernię jakucką. Gubernia, inaczej zwana „oblast”, jakucka zajmuje całą północno-wschodnią część Azyi i jest prawie tak wielka, jak cała Rosya europejska! Ogromny ten kraj jest bardzo słabo zaludniony i niesłychanie zimny, szczególniej w środku kraju na przestrzeni, posiadającej około 600 wiorst długości i tyleż szerokości, zimno dochodzi do najwyższego natężenia. Ta to najzimniejsza część ziemi jakuckiej nazywa się biegunem zimna północnego. Dalej bowiem ku północy, ku właściwemu biegunowi ziemi, mrozy już nie bywają tak silne. Jak wielkie są tu zimna, zrozumie każdy, gdy się dowie, że już na początku listopada i potem w końcu marca mrozy 30 stopniowe są zwykłe, a w środku zimy mróz dochodzi do 52 stopni wedle ciepłomierza Reaumura (czytaj Reomiura). Dopiero wiedząc otem, każdy z czytelników zrozumie radość ludzi, witających w tym zimnym kraju zbliżającą się wiosnę.] zaczyna nieźle przygrzewać, w maju zaś, znikając z horyzontu na kilka godzin zaledwie, przypieka nawet wcale dobrze; dopóki jednak wielka Lena [* Lena jest jedną z największych rzek ne świecie, długość jej wynosi przeszło 5.000 wiorst, a wśród mnóstwa wpadających do niej rzek i rzeczek pięć jest większych od naszej Wisły. Szerokość Leny pod Jakuckiem wynosi 7 wiorst.] nie uwolni się ze swego okucia zimowego, dopóki nie stopnieją śniegi, w tajgach [* Tajgą w Syberyi nazywa sią las duży.] dziewiczych leżące, wiosny tu niema jeszcze. Śniegi nie podgrzewane ciepłem wewnętrznem ziemi, na kilkaset stóp przemarzłej, lód grubości sążniowej, uporczywie walczą z potęgą promieni życiodajnych i po długiej dopiero, nie słabnącej pracy, słońce powołuje do życia i najgłębsze wnętrza tajgi zapadłej i królowę wód tutejszych, babcię Lenę, jak ją zowią Jakuci.
    W ostatnich dniach maja, ku końcowi walki ciepła dobroczynnego z resztkami zimy surowej, człowiek, po raz pierwszy będący w Jakucku, zauważy tu dość ciekawe, w Europie zapewne nigdzie nie obserwowane zjawisko, każdy odległy, niewyraźnie rozlegający się huk jakoś dziwnie działa na ludzi, znajdujących się na ulicy; i dzieci, i starzy, i kobiety, i mężczyźni zatrzymują się wtedy raptownie i zwracając się ku wschodowi, w stronę rzeki, z szyjami wyciągniętemi, w skupieniu głębokiem przysłuchują się czemuś chwilę.
    Jeżeli słyszane odgłosy milkną lub okazują się fałszywemi, ludzie nasłuchujący rozchodzą się spokojnie, ale jeżeli huk pierwotny nie słabnie, lecz powtarzać się zaczyna i wzmaga się i rośnie, napełniając powietrze grzmotem jakby wystrzałów armatnich lub odległych piorunów, którym wtóruje szum podziemny, do ryku zbliżającej się burzy podobny, wtedy ludzie ci, przed chwilą tak spokojni, ożywiają się niezwykle, krzyki radosne: „lód pęka, rzeka ruszyła ! czy słyszycie?” rozlegają się zewsząd i hałaśliwie, pośpiesznie, wszystko to rozbiega się w różne strony, aby co prędzej ludziom, w domach pozostałym, zwiastować nowinę pożądaną. Ale i do znajomych, a nawet mało znajomych, każdy taki człowiek, co tchu zdążający ku swoim, obowiązkowo jednak zastuka, rzucając wszędzie dwa słowa magiczne: „Lena ruszyła!” Po chwili słowa owe, powtarzane i modulowane [* Modulować znaczy zmieniać głos, zmieniać ton głosu.] najrozmaiciej, brzmią po najdalszych domach, jurtach i podwórzach jakuckich i kto tylko chodzić i wychodzić może, ubiera się i pędzi na brzeg rzeki.
    A na brzegu już tłum cały stoi i w zachwycie praw-dziwym przygląda się jednemu z najwspanialszych tutaj zjawisk przyrody.
    Potężne kry, parte siłą wody, płynącej w siedmiowiorstowem korycie, piętrzą się w domy, góry całe, łamią się, trzeszczą, huczą i osypując się tysiącami, miljonami igieł lodowych, grają na słońcu cudownemi blaski.
    Ale dłużej trochę pobyć tu potrzeba, przynajmniej jedną zimę przemieszkać należy, aby zrozumieć, co pcha owe tłumy na brzeg rzeki.
    Nie wspaniałe zjawisko je zwabia.
    To ludzie, którzy w walce z zimnem długotrwałem i mrozami nieludzkiemi wyczerpali już swe siły, którzy z utęsknieniem i niecierpliwością oddawna już oczekują ciepła błogiego, biegną tu teraz, aby ujrzeć ostateczny triumf słońca, ostateczną zagładę zimna nieznośnego.
    I radość serdeczna, radość dziecinna błyszczy na żółtych twarzach jakuckich, usta szerokie, śmiejąc się dobrodusznie, jeszcze szerszemi się wydają, oczki czarne świecą jak węgle. Tłum cały jak pijany zatacza się z radości : „Chwalą Bogu, chwała Bogu”! krzyczą ludzie do siebie i zwracając się ku ogromnym górom lodu, rozbijanym siłą żywiołu przyjaznego, rozkoszują się, napawają kieską wroga nieubłanego, który teraz, naciskany falami rozhukanemi, kruszy się, miażdży i ginie.
    Po ruszeniu i przejściu lodów na Lenie ziemia już prędko odmarza i jakkolwiek odmarza na dwie stopy zaledwie [* W całej ziemi jakuckiej ziemia jest zmarznięta na bardzo wielką głębokość, w lecie odmarza na dwie stopy tylko w miejscach zupełnie otwartych, zwróconych do południa, w lasach zaledwie na Jedną stopę.], przyroda spiesznie korzysta z trzechmiesięcznego ciepła; w bardzo krótkim stosunkowo czasie rozwija się i rozkwita tu wszystko.
    Wielka dolina, w której leży Jakuck, wygląda wtedy czarująco: żyzna, gdzie niegdzie już uprawna, gajami brzozowemi, mnóstwem jezior, zarośli i łąk bujnych naprzemian pokryta, z okalających ją wzgórzy stromych i dość wysokich przedstawia się jak olbrzymi park, srebrną wstęgą szerokiej Leny przewity. A piękność naturalną doliny, jej powaby przyrodzone zwiększa jeszcze tajga ponura, zewsząd ją otaczająca : wśród ogromnych obszarów kraju dzikiego, niedostępnego, dolina ta podobną jest do oazy, wśród pustyni rzuconej.
    Ale i plemię jakuckie, z pomiędzy wielu innych plemion syberyjskich pod wszelkiemi względami dzielniejsze, umie cenić dary słońca życiodajnego i pełną piersią z nich korzysta; wypuszczone z ciasnych i smrodliwych jurt zimowych [* Tylko bardzo biedny Jakut pozostaje na lato w jurcie zimowej, 'jurtą zowie się dom jakucki, inaczej niż nasz budowany. Jurta posiada dach płaski.], napełnia ono swą ziemię surową ruchem i życiem, które bije tętnem zdwojonem, pulsuje głośno i silnie. Po święcie ogólnem, ysechu [* Yséch — tak się nazywa święto wiosenne, na którem Jakuci raczą się kumysem i składają ofiary dziękczynne. Wszystkie wyrazy jakuckie wymawiają się z akcentem na ostatniej sylabie.] wiosennym, świąteczny i radosny nastrój ludności nie zmniejsza się wcale. Trawa rośnie jak na drożdżach, krowy i kobyły dają mleka coraz więcej i ambrozja [* Ambrozyą starożytni Grecy nazywali pokarm, używany wedle ich wierzenia przez bogów. Pokarm ten miał posiadać taką własność, że, kto go raz skosztował, stawał się nieśmiertelnym. Obecnie wyraz ten używa się nietylko w poezyi, ale i w rozmowie dla żartobliwego oznaczenia jakiegoś pokarmu jako szczególniej smacznego.] bogów jakuckich, „kumys mocodajny”, nie wysycha w czaronach [* Czaròn — czasza v. kubek drewniany, wyłącznie do picia kumysu używany. Kumys wyrabia się z mleka kobylego, jest to napój bardzo posilny i jest ulubionym napojem wszystkich plemion tatarskich.].
    To też sądzę, że i widok pięknej doliny i oglądanie na każdym kroku ludzi, używających rozkoszy lata, działały na mnie podniecająco i doczekawszy pierwszej wiosny w Jakucku, używałem także jej darów całem swem jestestwem: codziennie, wychodząc za miasto, rozkoszowałem się pięknościami ożywionej przyrody, codziennie sprawiałem sobie kąpiel słoneczną.
                                                                               ***
    W przechadzkach swych prawie zawsze odwiedzałem jaką jurtę jakucką. Jurty te, zwykle rozrzucone pojedynczo i jakkolwiek dość daleko jedna od drugiej, spotykają się jednak w każdej stronie i nadają okolicy, przez ludność jakucką nasładłej, pozór więcej zaludnionej, niż to jest rzeczywiście, więcej niż gdyby ludność ta we wsie się grupowała. W każdej jurcie zawsze można dostać zimnego mleka i kumysu. Prawda, że nigdy i jedno i drugi nie są pozbawione pewnego odrażającego zapachu, o którym ludność tutejsza, niejakucka, wyraża się, „że Jakutem trąci», ale w ciągu długiej zimy, w której o mleko niejakuckie dość trudno zwykle bywa, przyzwyczaiłem się do owego specyficznego zapachu na tyle, że i mleko, i kumys pić mogłem i pijałem teraz bez żadnej odrazy w ilości znakomitej.
    Z pomiędzy wielu jurt, które już zwiedziłem, najbardziej spodobała mi się jurta w ślicznem ustroniu, w lesie, na dość wysokim brzegu długiego jeziora leżąca.
    Jurta ta była własnością Jakuta tak starego, że każdy na pierwszy rzut oka bez omyłki mógł go nazwać ohoniorem [* Ohoniòr — dosłownie starzec, właściwie jednak nazwa zaszczytna, wyrażająca głęboki szacunek dla ludzi wiekowych.].
    Ohonior mieszkał tu z żoną staruszką i chłopcem wyrostkiem, dalekim swym krewnym, a dwie krowy z jałoszką, para kobył i źrebię składały cały majątek małżonków.
    Wszyscy Jakuci są bardzo ciekawi i gadatliwi. Szanowny ohonior przymioty owe posiadał w stopniu najwyższym, a ponieważ, chociaż kiepsko, mówił jednak po rosyjsku, więc w wycieczkach swych najczęściej ku jego jurcie nawracałem.
    Naturalnie, ohonior przedewszystkiem dowiedział się, kto, skąd i kim obecnie jestem. Względem Rosjanina czy to tutejszego, czy też przyjezdnego, Jakut zawsze zachowuje się podejrzliwie i jest zbyt uniżony; Rosjanin, chociażby oberwany, zawsze jest dlań tojonem [* Tojòn — pan.]. Stosunek do Polaków bywa nierównie lepszy. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek Jakut jaki przyjął obojętnie wiadomość o tem, że jestem nie niuczá [* Niuczá — Rosjanin.], lecz bilak [* Bilák — Polak. Dźwięku p niema w języku jakuckim.].
    Bilák bilák? Yczczygéj dohór [* Polak, Polak? Doskonale bracie!], wołał zwykle najwstrzemięźliwszy. Odrazu tedy stanąłem z ohoniorem na stopie przyjaznej, a gdy jeszcze dowiedział się on, że jestem suruksút [* Saruksút — umiejący pisać, pisarz.], że mógłbym być w razie potrzeby suruksútem nasleżnym [* Najdosłowniej — pisarzem wiejskim.], a nawet ułusnym [* Pisarzem gminnym. Od słów naslég i ułús. Kilka rodów jakuckich tworzy we względzie administracyjnym najniższą jednostkę — nasleg. Kilka naslegów tworzy ułus.], że umiem napisać prośbę do samego ułochán tojona [* Ułochán tojòn — wielki pan, tak Jakuci tytułują miejscowego gubernatora.], — zyskałem w jego oczach wiele, unikając zbytniej poufałości. Dzięki temu i mleko i kumys dostawałem zawsze wyśmienite, a staruszka, zdejmując czaron dla mnie, starannie go przecierała palcami, zlizując podejrzane ślady językiem.
    Otóż raz, gdym, wracając z codziennej swej przechadzki, wstąpił do nich na zwykłą porcję kumysu, znalazłem ohoniora w stanie dość niezwykłym; był on nietylko mówny jak zawsze, ale i wesół jak nigdy, język jego plątał się wprawdzie, ale też zato nie czuł wcale zmęczenia. Okazało się, że starzec czcigodny tylko co wrócił z miasta i widocznie argy [* Argy — wódka.] ognista rozgrzała i ożywiła drętwiejące członki.
    — Bilaki dobrzy ludzie, wszyscy dobrzy — bełkotał niewyraźnie i prędko staruszek, starannie nakładając swą fajeczkę moim tytoniem — każdy bilak jeżeli nie suruksut, to doktór, jeżeli nie doktór, to kowal, jakiego pomiędzy Jakutami nie znajdzie. I ty widać jesteś człowiek dobry, i suruksut musisz być dobry, to też wszyscy my lubimy bilaków i sachá [* Sachá — Jakut, tak Jakuci siebie nazywają.] zawsze pamięta, że bilak brat jego...
    — Ale nie uwierzysz chyba, mój bracie, gdy ci powiem, że to od niedawna się stało i ja ot, choć już więcej niż siedemdziesiąt traw zjadły cielęta w moich oczach, przed piętnastu jeszcze laty bałem się bilaków, jak złych duchów się boję. Zobaczyłem biłaka, tom umykał z drogi jak zając, co tchu starczyło, w las, w krzaki, byle dalej. I nietylko ja, wszyscy bali się bilaków, bo źle, widzisz, wtedy mówili o nich: mówili, że rogi mają, że ludzi biją i inne różności...
    A gdym, dowiedziawszy się, że wieści te z miasta przynoszone były, zaczął wyrzucać staruszkowi łatwowierność zbyteczną w przyjmowaniu baśni bezzasadnych, niesprawdzonych, ohonior oburzył się na mnie prawdziwie.
    — Bój się Boga, czyż moglibyśmy tak na słowo puste uwierzyć temu wszystkiemu, co wtedy gadali?! Jak tam już inni gdzieindziej tego nie wiem, ale i ja, i ci, którzy tu w okolicy mieszkali, wierzyliśmy, bo od ojców słyszeliśmy, że bilak każdy — człowiek straszny i niebezpieczny.
    — A było to ot, z czego. — Starzec popił z czaronu, pyknął z fajki kilkakrotnie i tak ciągnął dalej:
    — Ojca mego jeszcze na świecie nie było i dziadek mój był chłopcem jeszcze młodym, bo dopiero kałym [* Kałymem, zowie się zapłata za żonę, zwykle w naturze, t. j. bydłem i końmi wypłacana. Zbierać zaczyna się wcześnie, zeby, gdy chłopiec dorośnie, miał za co dostać żonę.] dla niego zbierać zaczęto, gdy tu zjawił sią bilak z lódowatemi oczami [* Tak ludność jakucka, jako czarnooka, nazywa nieraz oczy jasne.], brodą dużą i wąsami ogromnymi i zamieszkał stąd niezbyt daleko, tylko nie tu w dolinie, ale tam, wysoko, na górze. A była tam wtedy tajga do dzisiejszej wcale niepodobna, zwarta, gęsta, toporem jeszcze nigdzie nie tknięta. W tajdze tej jurta stała opuszczona i jurtę tę zajął ów bilak. Ale jak tylko on tam osiadł, tajga wokół na kiesę [* Kiesa — miara jakucka, równa się 7-10 wiorstom.] dobrą stała się dla ludzi niedostępną. Bilak po tajdze ze strzelbą chodzi i jak tylko człowieka zobaczy, choćdy to i kozak był nawet, bierze na cel, i jeżeli ten nie ucieka, strzela nie na żarty, ale prawdziwie. Z czego i jak on żył? duchy to wiedzą leśne, bo co z ludzi, to nikt tego nie widział. Uciekali od niego wszyscy, jak od prokazy [* Prokaza — po polsku trąd, lepra borealis — choroba zaraźliwa; chorych pomieszczają w osobnych jurtach.]. Ci tylko, co go widywali, jak chodził po tajdze do złego podobny, powiadali, że chodził z początku w ubraniu, podobnem do ubrania tojonów i suruksutów ruskich, ale później to już chodził w skórach, które widać już sam sobie zeszywał. I powiadali ci ludzie także, że coraz straszliwszy, coraz dzikszy się stawał; broda do pasa mu urosła, twarz coraz bielszą się robiła, a oczy — to płomieniem gorzały. Takupłynęło lat kilka. Ale w środku zimy jakoś, w czasie mrozów największych zdarzyło się, że chijus [* Chijusem nazywa się wiatr, gdy powieje w czasie wielkich 40-o stopniowych mrozów. Wiatr taki, choćby najsłabszy, potęguje do najwyższego stopnia wielkie zimno, które wtedy staje się wprost zabójczem.] rożsrożył się zabójczy i w ciągu dni kilku nikt go nie widział; a że zwykle codzień pokazywał się komuś z daleka, więc da no znać do miasta, aby dowiedzieli się, czy co złego z nim się nie zrobiło. Przyjechali, wchodzą ostrożnie — a bilak leży na łóżku w swych skórach, cały szronem śnieżnym okryty i tylko w ręku krzyżyk mały ściska.
    — Bilak był nieżywy. Może z głodu umarł, może zmarzł, a może i tak wziął go szatan do siebie? Osądźże sam teraz, czy po tem wszystkiem słusznie czy nie baliśmy się bilaków? Przed tamtym, przed jednym wszysćy uciekali, a tu odrazu tak dużo ich najechało!
    — He, he, he! Chociaż suruksut, ale młody jesteś, mój bracie, więc myślałeś, że ludzie bez przyczyny co robią? Wiedzże o tem, żeś się omylił; nie taki sacha głupi, jak ci się wydało!
                                                                               ***
    Podanie o bilaku, który nie znosił nawet widoku człowieka, podanie następnie jeszcze w Jakucku z kilku ust mi powtórzone, wywarło wtedy na mnie silne wrażenie. Więc tu może po tych gajach i łąkach, po których dziś chodzę, biegał kiedyś z bólu wielkiego oszalały i zdziczały człowiek? Czy cierpienia jego były tak wielkie, czy dusza jego na złość i nędzę ludzką tak czułą i wrażliwą? Czy może rozłąka ze swą ziemią, z ludźmi sercu, drogimi, tak złamała nieszczęśliwego? Opanowany myślami podobnemi, wracałem do miasta, nie patrząc już na nic; szedłem prędko, biegłem prawie i biegłem tak, dopókim nie usłyszał krzyku przeciągłego i niezbyt oddalonego:
    — Kaàl arè, kaàl!
    Z początku jak krzyku samego tak i tego skąd on pochodzi — nie rozumiałem; gdy jednak coraz, wyraźniej powtarzać się zaczęło Kaàl arè, kal, dahòr! zrozumiałem: z za gaju, a rączej niewielkich krzaków, przede mną leżących, wołał ktoś po jakucku: Chodź tu, chodź, brącię!
    Idąc przez zarośla, domyśliłem się nawet, kto to! krzyczy. Ani Jakut, ani Rosyanin, czy to tutejszy, czy przyjezdny, nigdy tak nie przekręci słów, które czysto po jakucku wymówione, brzmieć powinny: Kel ere, dohór.
    —Taką samowolą względem, dźwięcznej mowy jakuckiej odznaczają się tylko nasze Mazury. Przez cały czas mego pobytu w Jakucku nie spotkałem chłopa Mazura, któryby śłów, powyższych nie przekręcił, nie przerobił | z mazowiecka; jakby za zmową wszyscy zawsze wymawiali: Kal are.
    Rzeczywiście, tuż za krzakami, za mostem, przerzuconym przez wazkie jezioro czy też zamuloną odnogę Leny, stał człowiek w  zwykłem ubraniu posieleńca [* Deportowanego, t. j. zesiańca.] i żywo wymachując rękami, w lewo od drogi zwrócony i wykrzykiwał uparcie swoje: Kaal arè, kal dahòr!
    Wykrzykiwał zaś tak do Jakuta, widniejącego na skraju zarośli, po drugiej stronie wody leżących, wołał jednak napróżno, bo podejrzliwy Jakut ani myślał podchodzić. Przekonał się widać o tem ostatecznie i sam wołający, bo, gdym już był około samego mostu, krzyknąwszy mu jeszcze raz: Kaal arè, psiakrew! przestał wołać, kinąc go tylko półgłosem: „a żebyś penk, psia paro! a żebyś spuch, psi synu!”
    Zobaczywszy mnie, umilkł, ale gdym zrównał się z nim i przywitał go „pochwalonym”, chłop aż przysiadł ze zdziwienia:
    — O Jezusie! a z kiela pan bandzie?
    Zaznajomiliśmy się prędko. Chłop mieszkał gdzieś w ułusie jakuckim i przyszedł do miasta, aby się nająć na robotę do kopalń złota; najął się i iść tam miał wkrótce, jako poganiacz przy partyi bydła. Bydło to pasł on tu obecnie, a ponieważ rozbiegło mu się ono w różne strony, i sam jeden w żaden sposób nie mógł wegnać na most rozbrykanego stada, czekał więc, czy nie nadejdzie kto i nie pomoże mu trochę; w tym to celu wołał on właśnie Jakuta. Naturalnie, chętnie pomogłem mu i, gdy stado, przepędzone przez most, już spokojnie szło dalej, idąc razem, gawędziliśmy sobie po drodze.
    Z rozmowy jakoś wypadło, żem zapytał go, u kogo zatrzymał się po przyjściu do miasta.
    — Ano u Kowalskiego.
    Znałem w Jakucku wszystkich Polaków, o żadnym jednak Kowalskim nie słyszałem.
    — Ano u tygo stolarza Kowalskiego!
    Ale i o stolarzu nie słyszałem.
    — Z kimże on tu zna się, do kogo chodzi? — pytać zaczałem.
    — Adyć to cudok taki, to wszyscy go tu żnajom, no, a co som to do nikogoj nie chodzi.
    — Jakto do nikogo?
    — A jakże, ma chodzić, kiedy ma nogi „jak stępory cystę” bez paliców wcale, do idnego pooblatały. No to jeszcze, jak mu się nie rani, pół biedy, ale jak mu te rany bootwierajom się, to już po izbie łazić nie może.
    — Z czegóż on się utrzymuje?
    — Ze stolarki potrochu; warsztat ma piękny i naczynią różnego dość takoż, tyło, źe powiadom, jak ustać na nogach nie może, no, to już i stolarka nie idzie. Wtedy to lubi bardzo, jak kto przyjdzie i ściotkę obstauje, tyż piękne ściotki robi i do pokojów, i do ubraniów choćby, tyło, że tu pokojów takich niewiela, coby ściotkami zamiatać, a i wedle ubraniów, tyż rzadko kto czyszczone nosi. Tera, widzę, znowu zaniemóg.
    — A nie wiecie, skąd on jest ? czy dawno już tu?
    — Dawno, toć dawno, bo jeszcze ponoć i naszych tu tak dużo nie było, a on już był tutaj, ale co do tego, skąd on, kto on taki, no, to prawdziwie, widno, pan go nic zna, bo żeby to pan znał, toby nie dopytywał mnie o to.
    — Widzi pan, nie tyło mnie, ale choćby i z panów komu, choćby i księdzu, co z Irkucka [* Wszvscy katolicy, mieszkający w Jakucku i całej ziemi iakuckiei należą do parafii irkuckiej, a ponieważ Irkuck jest odległy od Jakucka o 3,000 wiorst, to chociaż ksiądz dojeżdża tn niekiedy dla spowiedzi, chrztów i ślubów, bywa to jednak bardzo rzadko, co rok, czasem co 2, co 3 lub i co 4 lata.] przyjeżdża, jeśli go o to pytajom, zawdy on jedno powiada: „Mój bracie — mówi — sam Bóg wie dobrze, skąd ja i kto jestem, a sensu z tego niema nijakiego, nie będzie tyż z tego niczegoj, kiedy i ty się o tem dowiesz”. Ot, ma pan! więcej nikt się od niego nigdy nie dopytał.
    Pomimo to dokładnie wywiedziałem się od pastucha, gdzie mieszka Kowalski. Chociaż bowiem nie zdawa­łem sobie z tego sprawy dokładnej, dlaczego wówczas tak myślałem, opowieść o bilaku, uciekającym od ludzi, i wiadomość o stolarzu kalece, także kryjącym się przed nimi, odrazu związały się w mym umyśle w jedną całość. Czułem, źe pomiędzy nimi zachodzi tajemniczy związek, że wszystkie rzeczy na świecie, powtarzając się czasów koleją, są zawsze do oglądania na ziemi, że więc być może, i cierpienie wielkie, o którem myślałem przed chwilą, że skończyło się wraz ze śmiercią bilaka, znajduje się tuż obok mnie oddawna, zmienione tylko może, ale nie mniejsze, również wielkie i ciężkie, również bolesne dla dotkniętego.
                                                                               ***
    Odtąd codzień prawie skierowywałem swe kroki ku jurcie, w której mieszkał Kowalski. Strużki stare, leżące około drzwi i okienek niewielkich, zawsze wystawionych ze strony słonecznej, nie odświeżały się nowemi. Czerniały one z dniem każdym, schły coraz więcej, jak czerniał i sechł może i ten, kto zestrugałje niegdyś.
    I brakło mi odwagi wejść do stolarza. I znowu z niecierpliwością czekałem dnia następnego, czy nie zobaczę strużek świeżych, ale ani strużek, ani stuku roboty z wewnątrz nie było słychać.
    Postanowiłem nareszcie nie zwlekać dłużej. Z zamiarem tym wyszedłem z domu i dochodziłem już do węgła jurty, gdy z wewnątrz tejże rozległ się drżący i słaby, ale dźwięczny i sympatyczy śpiew.
    Usiadłem na przyzbie około jurty i przez okna wystawione słyszeć mogłem każde słowo pieśni sentymentalnej [* Sentymentalny znaczy to samo co uczuciowy, zwvkle jednak używa się w znaczeniu: zbyt czuły.] trochę, ale smętnej i rzewnej, dość rozpowszechnionej u nas w piątym dziesiątku bieżącego stulecia:
                                                      Gdy się pola zazielenia
                                                      I wiosna wszystko ożywi i t. d.
    Jeszcze smętniej brzmiała druga strofka:
                                                      Lecz kto cierpi w głębi duszy,
                                                      Komu płynie łza źałosna,
                                                      Tego słowik nie poruszy,
                                                      Temu życia nie da wiosna. –
                                                      Ten spokojnej chwili nie ma,
                                                      Rok mu się w pory nie zmienia,
                                                      Niemasz wiosny, gdzie — cierpienia,
                                                      W tesknem sercu — ciągła zima.
    Po krótkiej przerwie zaczęła się i trzecia strofka:
                                                      Kto najdroższą matkę traci,
                                                      A z nią wszystkie swe nadzieje,
                                                      Kto patrzy na łzy współbraci...
    Ale tu śpiew urwał się nagle i głos surowy „Piesiu, — zawołał — piesiu, idź, nawymyślaj Panu Bogu, nawymyślaj mu dobrze.”
    Z początku nie zrozumiałem tego dziwnego rozkazu, ale gdym po chwili usłyszał na dworze cienkie ujadanie psa, ponieważ brama, z ulicy na podwórze wiodąca, była otwarta, wstałem więc i przechodząc koło niej, przystanąłem na chwilę. Przed drzwiami jurty, otwartemi naościeź, piesek mały, czarny i lekki, stając co chwila na zadnie łapki, skacząc i kręcąc się zapalczywie, szczekał i skomlił ku górze, ku pięknemu, pogodnemu niebu. Naturalnie, przeszedłem dalej, znowu odkładając zaznajomienie się z Kowalskim do chwili stosowniejszej.
                                                                               ***
    Zobaczyłem go nareszcie. Wzrostu trochę więcej niż średniego, siwy już był zupełnie i nędzny bardzo. Cera ziemista, którą odznacza się większość deportowanych w Syberyi, rozwinęła sią u Kowalskiego do najwyższego stopnia, i aż przykro było patrzeć na tę twarz żółtą i czarną zarazem.
    Gdyby nie to, że mówił on i ruszał się, trudno byłoby, szczególniej z daleka, poznać, że to człowiek żywy jeszcze. A jednak pomimo to z oczu wielkich, szerokimi, czarnymi kręgami okolonych, wylatały czasami blaski silne, znamionujące, że wewnątrz ów trup chodący nie obumarł zupełnie, że żyje i czuje on jeszcze.
    Gdy siedział, można nawet było po pewnym czasie przyzwyczaić się, do tej twarzy cierpiącej, ale ile razy wstał, odwracać się musiałem: te nogi, do „stęporów” podobne, zdawało się przy kazdem stąpieniu sprawiają mu ból wielki.
    Kowalski mówił po polsku czysto i poprawnie. W rozmowach swych unikał starannie wszystkiego, co mogłoby choć z daleka, choć pośrednio i dotyczyć jego przeszłości; również starannie unikał wszelkich pytań o kraju. Zajęty był wyłącznie teraźniejszością i psem swym, z którym ciągle rozmawiał. W czasie tych kilku tygodni, w ciągu których odwiedzałem go, raz tylko, gdym wspomniał coś o Płockiem, oczy jego błysnęły życiem wewnętrznym, i. Kowalski żywiej zapytał: „To pan zna Płockie.?”
    A gdym odpowiedział, że bawiłem tam rok cały, mówił ni to do siebie ni to do mnie:
    — Wszystko tam zmienić się musiało, bo to przecie czasu już tyle upłynęło! Zapewne pana na świecie jeszcze nie było, kiedy ja już do Syberyi się dostałem. A w których stronach Płockiego był. pan ?
    — Około Raciąża.
    Usta otworzył, ale czy to sam spostrzegł się, że zadużo mówić zaczyna, czy może dostrzegł, że ja zbyt pilnie słuchać zacząłem, dość, że usta już otwarte złożył w „taak" długie i ciche, i umilkł.
    Była to jedyna wskazówka, którą mi dał o sobie. Pytać chciałem i pytałbym jednak dalej, ale i od tego ochronił się delikatnie: psa zawołał i, głaszcząc go pieszczotliwe wyrzekł doń pocichu : „Idź, nawymyślaj Panu Bogu!” I długo pies posłuszny szczekał ku niebu, a jeżeli Kowalski wydawał podobne zlecenie, znak to był niechybny, że o sobie słowa już z ust nie wypuści. Tylko o psie swym w takich razach zwykłybył mówić i wiele, i chętnie.
    Pies ten, jakkolwiek niczem szczególnem nie odznaczał się wcale, wyróżniał się jednak z pomiędzy swych współbraci jakuckich pod wielu względami. Wyróżniało go z pomiędzy nich przede wszy stkiem to, że chociaż, był psem kochanym, miał dom i pana, nie miał nazwiska, zwał się bowiem psem lub piesiem zwykle.
    — Dlaczegóż mu pan nazwiska nie dał? — zapytałem jakoś Kowalskiego.
    — A nacóż mu nazwisko? Gdyby ludzie nazwisk różnych nie powymyślali sobie, a ludźmi zwali się poprostu, może lepiejby o tem pamiętali, że ludźmi i w życiu być powinni.
    Był więc pies bez nazwiska. Był on nadzwyczaj lekki, zwinny i wątły, do krępych, mocnych, gęstym i długim włosem obrołsych psow miejscowych zupełnie niepodobny; sierść jego była krótka, miękka i jak jedwab lśnąća. To też wskutek tej swej odrębności zewnętrznej wiódł on tu życie samotne i opuszczone. Kilkakrotne próby wzięcia żywszego udziału w pśiem życiu tutejszem skończyły się zupełnem niepowodzeniem. Piesio wracał zawsze z prób tych tak pokąsany i zbiedzony, że po kilku niepomyślnych usiłowaniach skwitował ze swych instynktów towarzyskich i nie opuszczał już nigdy własnego podwórza.
    Był on za to nad swój wątły organizm poważny i powaga ta nie licowała zupełnie z jego cienką i ruchliwą figurką; nie była ona spokojną, podobną dp powagi psa sensata, krótkiego lub długiego, ale grubego i mocnego. W oczach piesia widniała gorycz i nienawiść ku wielkim i mocnym stworzeniom, nie umiejącym uszanować praw słabszego. Okrom jak panu, ogon jego nikomu nie okazywał swej przychylności, łask postronnych, nie rozumiał, nie wierzył w nie może i odpowiadał na nie głuchem warczeniem.
                                                                               ***
    Kilka tygodni upłynęło od czasu, jak zaznajomiłem się z Kowalskim, i w zdrowiu jego nie zaszła żadna zmiana na lepsze; przeciwnie, słabł on z dniem każdym, i wszyscy my, cośmy odwiedzali go teraz, przekonaliśmy się, że choroba ta jest już ostatnim aktem jego życia na ziemi. Czy Kowalski wiedział o tem, Bóg to wie, ale wiedział zapewne, przeczuwał może koniec blizki, bo mówić prawie zupełnie przestał.
    Po kilku dniach, w ciągu których chory uporczywie toczył ostatnią walkę ze zwalczającą go niemocą i jeszcze chodził po swej jurcie, a nawet dłubał coś około paru szczotek, niedawno zaczętych, ustąpił nareszcie i położył się do łóżka. Nie pamiętam już dziś dobrze kiedy, ale wkrótce jakoś potem, rano, tylko com usiadł do herbaty, gdy podszedł do mego okna ślusarz, Władysław Piotrowski, najbliższy w Jakucku znajomy Kowalskiego i zapytał, czy nie mogę teraz pójść z nini do chorego, który dziś ma się źle bardzo.
    — Może umrze spokojniej, gdy widzieć będzie, że nie jest zupełnie opuszczony, — objaśniał mnie poczciwiec, — a może też pan weźmie i książkę jaką? — dodał jeszcze na końcu.
    Książki stosownej nie miałem, wziąłem więc z sobą Nowy Testament i wyszedłem natychmiast.
    — Czy już tak źle z nim? — zapytałem po drodze.
    — Myślę, że źle, bo sczerniał zupełnie, a i sam mówił, że dziś już umrze napewno.
    Jurta Kowalskiego była niedaleko ode mnie i po chwili stanęliśmy na miejscu. W jurcie nie czuło się zwykłego przy ciężko chorych zapachu lekarstw, bo Kowalski ani doktora, ani lekarstw żadnych przyjąć nie chciał. Smutno tu było tylko, jak w pustkowiu jakiem: piesio skulony leżał pod łóżkiem, a około łóżka samego, pomimo okienek wystawionych i drzwi otwartych, przykry odór ciężko chorego człowieka przypomniał, że człowiek na niem leżący nie wstanie już więcej.
    I człowiek ten rzeczywiście był już tak niepodobny do żywego, że gdyśmy weszli, a zobaczyli jego oczy zamknięte, sądziliśmy, że umarł już być może. Władysław podszedł do łóżka i wsunąwszy rękę pod kołdrę, dotknął nóg jego. Nogi zimne były zupełnie; ale zaledwie ślusarz ruszył z powątpiewaniem ramionami, „żyję, żyję, jeszcze — odezwał się Kowalski tak głośno i dobitnie, jak nigdy jeszcze dotąd nie słyszałem — żyję, — zaczął znowu, — i dobrze, żeście przyszli, chcę pomówić z wami przed śmiercią”.
    Żywość i gorączkowość, z jaką Kowalski to wypowiedział, jeszcze bardziej utwierdziły nas w przekonaniu, że przyszliśmy w czasie właściwym; spojrzeliśmy więc po sobie, ale chory dostrzegł to spojrzenie i zrozumiał je...
    — Wiem i ja, — odezwał się zaraz, — że umrę prędko, nie skryjecie więc przede mną tego, co jest mi otwartem; powiedziałem wam, że chcę mówić z wami, wiem więc, że umrę niedługo, inaczej nie mówiłbym bowiem. Bałem się, że nikt nie przyjdzie... bałem się, że nikt już mnie nie usłyszy... i że Ten, co go Bogiem nazywacie miłosiernym, zdąży odjąć mi mowę... Dziękuję więc wam za opiekę, obyście i wy, gdy konać będziecie, życiem nieszczęśliwem, jak ja, zgnębieni, nie konali opuszczeni...
    Kowalski umilkł i tylko czoło, sfałdowane w zmarszczki podłużne, to skupiające się bliżej i głębsze, to zmniejszające się znowu, wskazywało, że umierający wysiłkiem ostatnim chwyta myśl ulatującą, wolą silną zatrzymuje wybiegające zeń życie.
    Rano jeszcze było i słońce przez okna, wychodzące ku wschodowi na brzeg rzeki, rzucało na ścianę obok której stało łóżko chorego, dwa ogromne snopy swych promieni złocistych. Z łąk rozległych, z całego archipelagu wysp, bujną roślinnością okrytych, zewsząd życie tryskało i odgłosy tego życia, echa tego ruchu żywego, wywołanego światłem potężnem, dźwięcząc pieśnią melodyjną, składając się w cały hymn dziękczynny, dochodziły aż tu do łoża konającego, tworząc z tem, co się w jurcie znajdowało, kontrast [* Kontrast znaczy sprzeczność.] rażący.
    Ironją [* Ironia znaczy tu szyderstwo.] gorzką, urągowiskiem świętokradzkiem wydawały się owe promienie słoneczne, owo życie, pieśnią radosną rozbrzmiewające, wobec łoża tego nędzarza, tego trupa żywego...
                                                                               ***
    ...Dawno już bardzo, lat pewno ze czterdzieści temu,— zaczął tymczasem Kowalski, — dostałem się do stepów orenburskich [* Stepy orenburskie znajdują się na granicy pomiędzy Rosyą europejską i Syberyą.]; młody wtedy byłem i silny; ufałem Bogu, ufałem ludziom i sobie. Słusznie czy nie, dość, że sądziłem, iż nie mam prawa pozostawiać swych sił na łasce losu, lecz winienem sobie wynaleźć pole do działania szersze, niż to, które tam znaleźć się mogło. Tęsknota za krajem popychała także i po dwuletnim pobycie uciekłem stamtąd...
    — Dostałem się za to dalej — do tomskiej gubernji, ale nie upadłem na duchu. Zabrałem się do roboty z energją, chleb i woda bywały pokarmem moim; uciułałem nareszcie grosza, ile potrzeba było i znowu wyruszyłem w drogę...
    — Za tę powtórną ucieczkę, jako recydywista uparty, odpokutowałem dłużej i dopiero po latach kilku ruszyłem odwrotnie, ale teraz jeszcze dalej.
    — Zima była niezwykle surowa, byłem bez grosza, bez odzieży; odmroziłem wtedy nogi i wszystkie palce straciłem. Prawdziwa to klęska dla mnie, tern bardziej że wypadło mi zamieszkać aż za Jenisiejskiem [* Jenisiejsk leży już we wschodniej Syberyi.].
    — Ciężej mi teraz było, miejscowość głucha i bezludna i o zarobki jakiekolwiek dość trudno także; chociaż jednak okaleczony utratą palców, wyuczyłem się rzemiosł kilku i jeżeli nie z jednego, to z drugiego dochód miałem, wprawdzie niewielki, lecz stały.
    — Sześć lat przygotowywałem się teraz i, nie bacząc na swe nogi, po raz trzeci wyruszyłem w drogę.
    — Widzicie, w siły swe już nie wierzyłem, chory byłem i złamany, więc ciągnęło mnie na zachód już nie to, co poprzednio. Umrzeć tam chciałem... Umrzeć tam chciałem, a już jak o szczęściu, marzyłem o śmierci na grobie matki.
    — Życie moje takiem było, że nikogo oprócz tej matki nie miałem na ziemi: nie miałem kochanki, nie miałem żony, nie miałem dzieci. Od nikogo więcej, od niej jednej tylko doznałem łaski na świecie.
    — To też, gdym uczuł się opuszczonym, bezsilnym, zatęskniłem do grobu tej jedynej kochającej mnie istoty...
    — Wśród nocy bezsennych czułem jej rękę, obejmującą mą głowę, jej pocałunek i jej łzy gorące, któremi raz ostatni mnie żegnała, przeczuwając może wieczną rozłąkę. Dziś nie wiem, do kraju czy do niej więcej tęskniłem.
    — Ale ciężka to już droga była dla mnie: iść prędko nie mogłem, rany w nogach otwierały się ciągle. Jak zwierz dziki tygodnie całe w tajdze kryć się musiałem. Nieraz w puszczy zapadłej sępy i kruki, czując żer pewny [* Uciekający z Syberji wierzą, że jeżeli nad uciekającym w tajdze zgromadzać się zaczną ptaki drapieżne, śmierć uciekającego jest bliską i nic go już ocalić nie może.], zwiastowały mi śmierć bliską; nieraz, głodem wycieńczony, padałem bez sił zupełnie i... niebaczny... zawsze wzywałem ku niebu, błagałem Boga wszechmogącego, Boga miłosiernego, Boga sprawiedliwego, Boga nędzarzy, Boga opuszczonych: ratuj! zlituj się nade mną. Ojcze miłościwy! daj śmierć, o nic więcej, o śmierć tę jak o łaskę proszę, sam ją zadam sobie, ale daj tam...
    — Dwa lata minęło, zanim doszedłem do permskiej gubernji. Tak daleko przedtem nigdy jeszcze nie zachodziłem. Już serce biło mi radośnie, myśl jak u szalonego kołowała w głowie... myśl jedna: ujrzę ją, zobaczę zie-mię rodzoną i umrę na grobie ukochanej. I gdym przeszedł na tamtą stronę Uralu, uwierzyłem w zbawienie swoje, padłem na ziemię i nieprzytomny długo, długo szlochałem, dziękując Bogu za łaskę, za miłosierdzie Jego. A On, miłosierny, gotował mi cios ostatni i tegoż samego dnia...
    — Dostałem się wtedy do Jakucka.
    — Dlaczegom tu żył w nędzy aż dotąd, dlaczegom tu czekał na koniec taki?
    — Dlatego, że wiedzieć chciałem, co Bóg Ten ze mną zrobi.
    — Z człowiekiem, który mu wierzył z ufnością dziecięcia, który nigdy nie zaznał szczęścia na ziemi i szczęścia tego nie pragnął, który nie zaznał łaski ludzkiej oprócz łaski matki, który okaleczony pracował do końca życia swego, który nigdy ręki nie wyciągał, nie kradł, nie pożądał, nie zabijał, mając dwa — oba oddawał — widzicie, co zrobił...
    — Więc nienawidzę Go... nie wierzę Mu... nie wierzę świętym Jego, nie wierzę w sąd Jego, nie wierzę w sprawiedliwość Jego, i, słuchajcie mnie, bracia! za świadki was biorę w śmierci godzinie, abyście i tu wiedzieli i tam, gdy wrócicie, świadczyć mogli...
    — I podniósłszy się gwałtownie, i ręce ku słońcu wyciągając, zawołał głosem wielkim:
    — Ja, nędzarz konający, rzucam Ci w oczy, żeś Ty Bóg sytych, żeś Ty Bóg podłych, żeś Ty Bóg plugawych, żeś krzywdził mnie niewinnie!...
                                                                               ***
    I w oświetleniu słońca jasnego, co wzniósłszy się wyżej, złociło teraz promieniami swemi owo łoże łazarzowe, okropnie wyglądał ten kościotrup żywy, skórą obwisłą powleczony...
    A gdy upadł wycieńczony, przerażeni sądziliśmy, że umrze on natychmiast, a my niczem mu pomóc, niczem ulżyć nie mogliśmy.
    — Módlmy się za niego — wyszeptał ślusarz nareszcie.
    Uklękliśmy obaj; drżącą ręką wyjąłem przyniesioną książkę i otworzyłem ją; i otworzyła się książka w miejscu, kiedyś założonem, na ewangelji św. Jana, rozdziale XV.
    — Jam jest winna macica prawdziwa, a Ojciec mój jest winogradnikiem — głośno czytać zacząłem.
    Pierś konającego wznosiła się gwałtownie, oczy zamknięte były.
    A słońce zalewało go całego światłem swojem i jak gdyby chcąc mu wynagrodzić w ostatniej chwili życie ciężkie, tuląc się doń miłośnie, ogrzewając zastygające ciało, zdawało się, uspokaja go i całuje promieniami złocistemi, jak matka całuje dziecię zasypiające i kapryśne i uspokaja je swem ciepłem, swą obecnością.
    Konający żył jeszcze.
    I gdym czytał dalej pełne siły, wiary i ufności głębokiej słowa Chrystusowe:
    — „Jeśliż was świat nienawidzi: wiedzcież, iż Mnie pierwej niż was znienawidził” — i natchnione słowa Nauczyciela cierpiących i pieszczota światła ożywczego ukoiły konającego; oczy jego otworzyły się i z oczu tych wypłynęły dwie łzy wielkie, dwie łzy ostatnie, co się w tym człowieku ostały.
    I słońce promieniami swemi dotknęło łez tych, na twarzy sczerniałej stojących i oświecając je światłem niebieskiem, zda się, pokazywało Bogu owe ognie wewnętrzne, barwami czystemi iskrzące, a we łzach tych ostatnich skupione, ognie, co życie to spaliły...
    A gdym przeczytał jeszcze:
    — Zaprawdę, zaprawdę wam powiadam, iż wy będziecie płakać i narzekać, a świat się będzie weselił; a wy się smucić będziecie, ale smutek wasz w radość się obróci...
    Konający spróbował podnieść ręce, ale gdy opadły one bezwładnie, cicho i wyraźnie wymówił:
    — Przez mękę Twoją, daruj mi. Panie!
    Czytać dalej nie mogłem...
    Klęczeliśmy w milczeniu, a piesio zdziwiony stał pomiędzy nami, panu się swemu przyglądając.
    I gdy zwróciło się ku nam oko konającego, usta jego jeszcze raz otworzyły się i usłyszeliśmy jeszcze wolniej, jeszcze ciszej wypowiedziane słowa:
    — Piesiu, nie wymyślaj Panu Bogu.
    Zwierzę poczciwe, skowycząc żałośnie, skoczyło ku zwisłej ręce pana swego, ale ręka ta była już bezwładną.
    Oczy jego zamknęły się; z ust wydobyło się rzężenie krótkie i stłumione; pierś opadła; ciało wyprężyło się zlekka i człowiek, który wiele wycierpiał, — przestał cierpieć.
                                                                               ***
    ...I dopiero wtedy, gdyśmy oprzytomnieli, usłyszeliśmy zapamiętałe szczekanie piesia przede drzwiami. Napróżno staraliśmy się go uspokoić; nie odbierając nigdy rozkazów podobnych do ostatniego, piesio nie zrozumiał pana swego i spełniał teraz sumiennie to, co tak długo było jego obowiązkiem. Szczekał, ujadał i przybiegał do łóżka, do ręki sztywnej, oczekując zwykłej pochwały.
    Milczał jednak pan jego, nieruchomo leżała ręka zimna i piesio zmęczony, zziajany i ochrypły, biegł znowu przede drzwi.
    Wyszedłszy, ale daleko już będąc od jurty, dokładnie jeszcze słyszeliśmy urywane ujadanie nierozumnego piesia.
   W kwietniu 1886 r.
    /Adam Szymański. Szkice. Wydanie pośmiertne z portretem autora. Nakładem syna. Moskwa. 1916. S. 46-65./



                                                            СТОЛЯР КОВАЛЬСКИЙ
                                                                    Очерк с натуры
                                                                Адама Шиманского
                                                                      (с польского)
    Познакомился я с ним случайно, хотя, выражаясь точнее, случай этот представился мне благодаря весне, – той весне, о который вы, почтенный читатель, имеете, вероятно, очень необстоятельное и неверное понятие.
    Уже с половины апреля солнце в Якутске начинает заметно пригревать, а в мае, когда оно исчезает с горизонта лишь на несколько часов, припекает уже чувствительно, однако до тех пор, пока великая Лена не освободится от зимних оков, пока не растает снег, лежащий в девственных тайгах, – весны здесь нет. Снег, не согреваемый внутренним теплом земли, промерзлой в глубину на несколько сот футов, и саженной толщины лед упорно борется с могуществом живительных лучей, и только после долгого, упорного труда солнце призывает к жизни и самую глубокую тайгу, и королеву здешних вод «бабушку Лену», как называют ее якуты.
    В последние дни мая, под конец борьбы оживляющего тепла с остатками суровой зимы, человек, попавший в первый раз в Якутск, заметит здесь довольно любопытное, наверное, не виденное нигде в Европе явление: каждый отдаленный, неясно раздающийся грохот, странно здесь действует на людей, находящихся на улице: и дети, и старики, и женщины, и мужчины внезапно тогда останавливаются, поворачиваются к востоку, в сторону реки и, вытянув шеи, сосредоточенно к чему-то прислушиваются.
    Если звуки эти смолкают, или оказываются просто обманом слуха, то прислушивавшийся народ мирно расходится; но если гул повторяется, усиливается и растет, наполняя воздух грохотом, похожим на пушечные выстрелы или на отдаленный гром, которому аккомпанирует подземный гул, похожий на рев бури, – тогда народ, минуту тому назад такой смирный, необыкновенно оживляется, и везде раздаются радостные возгласы: «Лед трещит! Река тронулась! Слышите ли?», и с криком все поспешно разбегаются в разные стороны, чтобы как можно скорее сообщить оставшимся дома радостную новость. Каждый из спешащих домой обязательно по пути застучит в окно не только к знакомым, но и к незнакомым, бросая магические слова: «Лена тронулась». Несколько минут – и слова эти повторяются в самых отдаленных домах, юртах, якутских дворах, и кто только в состоянии ходить, одевается и стремится к реке, желая прибежать первым. Но на берегу стоит уже многочисленная толпа и любуется одним из прекраснейших и величественнейших здесь явлений природы.
    Громадные и могучие льдины от напора воды, текущей в семиверстном русле, создают как бы дома и целые горы, ломятся, трещат, гудят и обсыпаются миллиардами ледяных иголок, играющих на солнце чудными блестками.
    Однако нужно пробыть здесь по крайней мере одну зиму, чтобы узнать отчего народ так спешит на берег реки во время ее вскрытия.
    Не чудное явление привлекает его.
    Этот народ, который в борьбе с продолжительным холодом и страшными морозами истощил свои силы и с тоской и нетерпением давно уже ожидает благодетельного тепла, – бежит теперь, чтобы увидеть победу солнца над несносным холодом.
    И радость сердечная, радость ребяческая блестит на желтых лицах якутов. Широкие уста их добродушно улыбаются и кажутся еще более широкими, черные глаза блестят, как угольки: «Слава Богу! Слава Богу!» – раздается в толпе, каждый из якутов старается получше видеть горы льда, разбиваемого силой дружелюбной стихии и насладиться до упоения гибелью неумолимого врага, который только под напором разъяренных волн сокрушается и гибнет.
    После вскрытия Лены и прохода льда земля здесь быстро оттаивает и, хотя оттаивает только на 2-3 фута, но природа спешно пользуется трехмесячным теплом: в очень короткое, сравнительно, время все здесь расцветает.
    Обширная долина, на которой расположен Якутск, имеет тогда чарующий вид: плодородная, кое-где возделанная, покрытая березовыми рощами, множеством озер, кустарниками и лугами, окаймленная довольно высокими горами, – она похожа на громадный парк, опоясанный серебряной лентой широкой Лены. Естественную красоту долины и ее природную прелесть увеличивает еще угрюмая тайга, кольцом окружающая ее. Среди огромных пространств дикой страны долина эта похожа на оазис в печальной пустыне.
    Якутское племя, во многих отношениях одно из лучших Сибирских племен, умеет ценить дары оживляющего солнца и пользуется ими полной грудью; вырвавшись из тесных и смрадных зимних юрт [* Только очень бедные якуты остаются на лето в зимних юртах.], они наполняют свою суровую страну движением и жизнью, пульс которой бьет с удвоенной силой, бьет громко и сильно. После общего весеннего праздника, «исесу» [* Исесу – так называемый весенний праздник. В праздник этот якуты угощаются кумысом и приносят жертвы.], праздничное и радостное настроение народа не уменьшается: трава быстро растет, коровы и кобылы дают все больше и больше молока, и амброзия якутских богов, питательный кумыс, не высыхает в «чаронах» [* Чарон – кувшин, чара деревянная, предназначенная исключительно для питья кумыса.].
    Вид прекрасной долины, встреча на каждом шагу с людьми, наслаждающимися прелестью лета, всегда действовали на меня благотворно и, поэтому, при наступлении весны, я ежедневно выходил за город и любовался красотой воскресшей природы и ежедневно устраивал себе солнечное купанье.
    Во время своих прогулок я всегда посещал какую-нибудь из юрт. Юрты обыкновенно разбросаны здесь по одиночке и, хотя находятся на порядочном расстоянии одна от другой, но их можно везде встретить. Такой порядок размещения юрт придает местности, занятой якутами, вид более населенный, чего не могло бы быть, если бы жители селились в деревнях. В каждой юрте можно получить холодное молоко и кумыс, правда, как первое, так и второе не лишено отвратительного запаха, о котором местное население «не якутское» говорит, что «пахнет якутом», но во время длиной зимы, когда «не якутского» молока достать очень трудно, я настолько привык к этому специфическому запаху, что молоко и кумыс мог пить без отвращения в довольно значительном количестве.
    Из всех юрт, которые я уже посетил, наибольше мне понравилась одна, расположенная в прекрасной, уединенной местности, на довольно высоком берегу длинного озера.
    Юрта эта была собственностью очень старого якута, которого с первого взгляда можно было безошибочно назвать «огонером» [* Огонер – дословно старик, но вернее, однако, почетное название, выражающее глубокое уважение для старых людей.].
    Огонер жил здесь с женой старушкой и мальчиком подростком, дальним родственником. Две коровы, телушка и жеребенок составляли все достояние супругов.
    Все якуты очень любопытны; почтенный же огонер обладал этим качеством в высшей степени. Он, хотя плохо, но владел русским языком и поэтому-то во время своих прогулок я часто к нему заходил.
    Конечно, огонер предварительно пожелал узнать, кто я, откуда и чем занимаюсь. К русским, местным и приезжим, якут всегда относился недоверчиво и с покорностью; русский, хотя бы и оборванный, всегда для якута «тоен» (господин). Отношение их к полякам несравненно лучше. Не помню, чтобы когда-нибудь хоть один из якутов равнодушно принял известие, что я не «нюча» (русский), а «биляк» (поляк; звука «п» нет в якутском языке).
    «Биляк, Биляк! ыччыгай дагор», – (поляк, поляк! хорошо, братец), обратился ко мне огонер, – мы сразу стали с ним друзьями. Когда же он еще узнал, что я «суруксут» (умеющий писать, - писатель), что в случае надобности могу быть «суруксутом наслежным» (деревенский писарь) и даже «улусным» (волостным), и что могу написать прошение к самому «улохан тоену» (большой господин; так якуты называют губернатора), то я очень высоко поднялся в глазах огонера. Благодаря этому, молоко и кумыс я получал всегда превосходные. Особенно старалась угождать мне старушка огонера: она всегда вытирала пальцами чарон, предназначенный для меня и слизывала языком подозрительные места.
    Однажды, возвращаясь с ежедневной прогулки, я зашел к ним на кумыс и застал огонера в возбужденном состоянии. Он был не только разговорчив, как и всегда, но и очень весел. Язык у него, правда, путался, но зато не утомлялся. Оказалось, что почтенный старик только что вернулся из города, где его, вероятно, разогрела и оживила «аргы» (водка).
    «Биляки хорошие люди, все хорошие», – быстро и не связно болтал старик, тщательно накладывая в трубку табак: «Каждый биляк если не суруксут, то доктор, если не доктор, то кузнец, какого между якутами не найти. И ты, вероятно, хороший человек; и суруксут, должно быть, ты хороший. Все мы любим биляков, и «сахо» (якут) всегда помнит, что биляк брат его...
    Но верно не поверишь, братец, если скажу тебе, что мы недавно стали так относиться к билякам. Лет пятнадцать тому назад я сам биляков боялся, как дьяволов. Завидев бывало биляка, я бежал от него, как заяц, изо всех сил, – в лес, в кусты, куда попало, лишь бы подальше. Но не только я, мы все боялись биляков, потому что говорили о них, что они с рогами, что убивают людей и проч.»
    Узнав, что слухи эти приносимы из города, я стал упрекать старика за веру в необоснованные и непроверенные басни; но огонер обиделся на меня.
    «Бойся же Бога, разве мы могли на основании слов верить всему, о чем тогда говорили, – ответил мне огонер, немного вспылив. – Как было в других местах, я этого не знаю, но я и те, которые здесь жили, верили, потому что от отцов своих мы слыхали, что каждый биляк человек страшный и опасный».
    Старик отпил из чарона, затянулся трубкой и продолжал. – «Все это было вот от чего. Отца моего еще не было на свете, а дед мой был еще парнем, для него только что начали собирать калым (вознаграждение за жену), когда появился здесь биляк с холодным взором, большой бородой, огромными усами и поселился не очень далеко отсюда, только не здесь в долине, а там, высоко, на горе. Была там тогда еще тайга, не похожая на нынешнюю – густая, темна, как ночь, не тронутая топором. В этой тайге была покинутая юрта, которую занял этот биляк. Но как только он там поселился, тайга кругом на кесу (7-10 верст), стала для людей недоступна. Биляк ходил с ружьем по тайге и лишь только бывало завидит человека, хотя бы казака, сейчас же брал на прицел. И если тот не убегал, то стрелял в него. Чем и как он жил? Духи лесные знают об этом, потому что из людей никто не знал. Все бежали от него, как от проказы. Те, которым удавалось видеть его, ходившего по тайге, как злой дух, утверждали, что сперва он носил одежду, похожую на одежду тоёнов и русских сурксутов, но после носил кожи, которые, вероятно, сам для себя сшивал. При том все говорили, что он становится страшнее: борода отросла у него до пояса, лицо побелело, а глаза горели пламенем. Так прошло несколько лет. Но однажды, в половине зимы, во время самых сильных морозов поднялся убийственный хиюс и в продолжении нескольких дней никто биляка не видел. Так как обыкновенно он кому-нибудь показывался, то исчезновение его было подозрительным, и поэтому поводу было дано знать в городе, чтобы узнать, не случилось ли с ним что-нибудь. Явившаяся в юрту полиция нашла биляка лежавшим в своих кожах на кровати, покрытым инеем и с маленьким крестом в руках.
    Биляк был мертв. Умер ли он с голоду, замерз ли или взял его к себе дьявол? Посуди же сам теперь. Разве мы после этого не были правы, что боялись биляков? От него одного все бежали, а тут вдруг их приехала целая масса.
    Ге, ге, ге! Хотя ты и сурксут, но ты еще молод, братец! Ты думал, что люди без причины что-нибудь делают? Знай же, что ты ошибся; не так саха глуп, как тебе показалось!»
                                                                            ***
    Предание о биляке, который избегал и даже не терпел людей, предание, слышанное мною еще в Якутске из нескольких уст, произвело на меня сильное впечатление. Может быть действительно здесь, по этим рощам и лугам, по которым я хожу, бегал одичалый и от великого горя помешанный человек? Неужели его страдание было так велико, что он так страшно был озлоблен. А может быть разлука с родной страной, с дорогими сердцу людьми нанесла несчастному такой жестокий удар? Подобные мысли овладели мною, и я возвращался в город, не обращая ни на что внимания. Я шел быстро, почти бежал и бежал так дотех пор, пока не послышался протяжный и не очень отдаленный зов:
    «Каааль аре, Кааль!»
    Сначала я не понимал зова и не мог угадать – откуда он исходит, но когда «каааль аре, каль, дагор» повторилось еще и яснее, тогда я все понял: в роще, или вернее в кустах, расположенных впереди, кто-то звал по-якутски: «Иди сюда, иди сюда, братец».
    Хорошенько прислушавшись, я даже догадался, кто это звал. Якут, а даже и русский, местный или приезжий, никогда так не исказит слов, которые чисто по-якутски звучат: «Кель аре, дагор». Таким своеволием по отношению к звучному якутскому языку отличаются только польские мазуры. Во все время моего пребывания в Якутске я не встретил ни одного мужика-мазура, который не переделал бы, не перевернул бы приведенных здесь слов; все как бы сговорились всегда произносить: «Каль аре».
    И действительно, сейчас же за кустами, за мостом, переброшенным через узкое озеро или, вернее, занесенный илом приток Лены, стоял человек в обыкновенной одежде поселенца и, размахивая руками, кричал: «Каааль аре, каль дагор!» Он звал якута, стоявшего на краю кустарника, расположенного на другой стороне воды, но звал его он напрасно. Недоверчивый якут даже не думал подойти. Вскоре убедился в этом, вероятно, и звавший его, потому что когда я уже был у моста, он, крикнув ему еще раз: «Кааль аре, псякрев» (собачья кровь), перестал звать и стал осыпать якута вполголоса своею природной бранью: чтоб ты лопнул, собачий пар, чтоб ты опух, собачий сын.
    Увидев меня, он замолчал, но когда я, поравнявшись, поздоровался с ним, мужик присел от удивления.
    – О, Господи! Откуда вы, паночку?
    Мы познакомились и поняли друг друга очень скоро. Несколько слов было достаточно для определения нашего прошлого и настоящего положения. Несколько слов этих имели какую-то магическую силу – мы сразу стали друзьями…
    Тот, кто с детства никогда не расставался со своим родным языком (какой бы то ни было нации), с языком, на котором усыпляли его в колыбели, с языком, на котором он выговорил первое слово и создал первую мысль, – тому покажется странным, отчего этот мужик присел, отчего я на минуту остолбенел, отчего мы сразу стали друзьями. Да и неудивительно: он ведь не ощущал той невыносимой отрады, той необъяснимой радости, какая охватывает человека, – когда, после долгого перерыва, вдруг твое ухо ласкает звук родного колыбельного языка. Сколько воспоминаний предстанет в уме! Развернется пред глазами целая родная страна…
    Язык, родной язык! Сколько ты приносишь радости и облегчения скитальцам по чужим краям!
    Мужик этот жил где-то в якутском улусе и пришел в город, чтобы наняться на работы прииска. Ему удалось очень скоро пристроиться и даже очень удачно, потому что с первого же дня ему было поручено быть погонщиком стада скота, закупленного в окрестных деревнях Якутска для приисковых рабочих. Скот этот он пока пас еще на местных лугах, и вот в данное время гнал его домой, но на пути был мост, на который он никак не мог вогнать разбежавшееся стадо и должен был ожидать прохожего, который помог бы его горю; с этой целью он и звал якута. Конечно, я охотно помог ему и, когда стадо было уже перегнано через мост и шло в порядке, мы, идя вместе, завязали между собой задушевный разговор.
    В разговоре я как-то спросил его, у кого он остановился в городе.
    У Ковальского, – ответил мне мой собеседник.
    Я знаю в Якутске всех поляков, но ни о каком Ковальском не слышал.
    У столяра Ковальского, – опять он повторил, стараясь, как видно, точнее определить личность Ковальского, чтобы тем поспособствовать мне вспомнить его.
    Я и о столяре не слышал.
    С кем же он здесь знаком, у кого бывает?
    Ах, это такой чудак, – его все знают, но он ни к кому не ходит.
    Как ни к кому?
    А как же он может ходить, если у него ноги без пальцев, – отпали все до единого; впрочем, это еще не беда, да вследствие такого увечья они иногда покрываются ранами и даже очень часто, тогда бедняга не в состоянии даже пройтись по избе.
    Чем же он живет?
    Занимается будто бы столярным ремеслом, имеет даже станок и достаточно разных инструментов, но если не может ходить, то и работа не идет. В такие минуты он очень рад, если к нему кто-нибудь придет с заказом на щетку. Он делает очень красивые щетки, годятся и для покоев, а хотя бы и для одежды. Только здесь немного таких покоев, чтобы щетками подметать, а также и чистое платье редко кто носит. Теперь он очень занемог.
    А не знаешь откуда он и давно ли здесь?
    – Давно, давно; говорят, что еще наших здесь не было, а он уже был. Что касается первого вопроса, то не только мне, но и каждому из господ, даже ксендзу, приезжавшему сюда из Иркутска, на подобные вопросы он всегда отвечает одно: «Друг мой, сам Бог знает откуда я, и кто я, но толку из этого мало. Если даже и скажу тебе про это, то ты ничего мне не поможешь. Не спрашивай меня, – этим только растравляешь рану, которая у меня на сердце…» Вот вам и все; больше никто и ничего от него не узнал.
    Кроме того, я подробно узнал от погонщика о квартире Ковальского. Не знаю, почему именно – я тогда не давал себе ясного отчета, отчего я так думал, но рассказ о «биляке, убегавшем от людей» и известие об изувеченном столяре, также скрывавшемся от них, сразу слились в моем уме в одно целое. Я чувствовал, что между ними существует таинственная связь.
    С тех пор я почти ежедневно направлял свои шаги к юрте Ковальского. Старые стружки, лежавшие у дверей и небольших окошек, не заменялись новыми. Чернели они с каждым днем и все более сохли; может так же чернел и сох и тот, который некогда наскоблил их.
    Мне не хватало смелости войти к столяру, и свое посещение постоянно откладывал, заставляя себя таким образом с нетерпением ожидать следующего дня: не увижу ли свежих стружек? Но стружек не было, не слышно было внутри и стука работы.
    Я решил наконец не откладывать дальше и с этим намерением вышел однажды из дома, но, когда я уже доходил до угла юрты, изнутри ее раздалось дрожащее и слабое, но симпатичное пение. Сев на завалину у стены юрты, я мог через открытое окно прислушиваться к каждому слову песни, немного сентиментальной, но печальной, плачевной, довольно распространенной у нас в пятом десятке текущего века:
                                                         Когда поля зазеленеют,
                                                         И весна все оживит и т.д.
    Еще грустнее звучал второй стих:
                                                         Кто в глубине души страдает,
                                                         У кого течет слеза печали –
                                                         Соловей того не веселит,
                                                         Того весна не оживит;
                                                         Тому минуты нет покоя,
                                                         Времен года нет тому;
                                                         Нет весны там, где страданья…
                                                         В грустном сердце – все зима… и т.д.
    После короткого перерыва начался и третий стих:
                                                         Кто дорогую мать теряет,
                                                         А с ней и все свои мечты,
                                                         Кто смотрит на слезы… и т.д.
    Но пение вдруг прервалось и раздался суровый голос:
    «Собачка, иди побрани Бога!»
    Для меня было непонятно такое странное повеление, оно показалось мне шуткой, но спустя минуту, я к своему удивлению услышал тонкий лай собаки. Ворота с улицы были отперты, и я легко мог удовлетворить свое любопытство: пред отпертыми настежь дверьми юрты маленький черны песик, поднимаясь на задние лапки и, вертясь и прыгая, с остервенением лаял и визжал в гору на прекрасное светлое небо.
    Все это меня до того поразило, что несмотря на сильное желание узнать, что значит эта странность, я прошел мимо ворот, откладывая знакомство с Ковальским до благоприятной минуты.
    (Окончание будет).
    /Сибирская Жизнь. Томскъ. № 97. 5 мая 1900. С. 2-3./



                                                            СТОЛЯР КОВАЛЬСКИЙ
                                                                    Очерк с натуры
                                                                Адама Шиманского
                                                                       (с польского)
                                                               (Окончание, см. № 97).
    Наконец я увидел Ковальского. Он был более чем среднего роста, совершенно седой и очень жалкий. Землистый цвет лица, которым отличается большая часть ссыльных в Сибири, развился у Ковальского в высшей степени; прямо неприятно было смотреть на это желтое и черное лицо. Если бы еще не то, что он говорил и шевелился, то невозможно было бы узнать в нем живого человека. Но помимо того, из больших, окаймленных черными кругами глаз его исходили иногда сильные, блестящие лучи, напоминающие, что этот движущийся труп не умер внутри и что еще живет и чувствует.
    Когда он сидел, то еще можно было через некоторое время привыкнуть к этому страдальческому лицу, но сколько раз он вставал, столько же раз я отворачивался: изуродованные ноги его, казалось, при малейшем движении причиняли ему жестокую боль.
    Ковальский говорил по-польски чисто и хорошо. В разговорах он тщательно избегал всего, что могло бы, хоть косвенно, касаться его прошлого, избегал также расспросов и о родне. Он занят был только настоящим и своей собачкой, с которой постоянно разговаривал.
    В продолжении нескольких недель, во время которых я посещал его, раз только, когда я вспомнил о Плоцке, глаза его сверкнули внутренней жизнью, и он очень быстро спросил:
    – Вы знаете Плоцк?
    Узнав, что я жил в Плоцке год, он стал говорить как бы про себя:
    – Все там, должно быть, теперь изменилось, столько уплыло времени! Вероятно, вас еще не было на свете, когда я попал в Сибирь. А в каких местностях Плоцкой губернии вы бывали?
        – В Рационже.
    Услышав это название, он уже раскрыл рот, желая что-то сказать, но, или заметив свое увлечение, или мое слишком внимательное прислушивание, ограничился тем, что сложил свои губы в тихое длинное «таак» и замолк.
    Это было единственное сведение, которое он дал мне о себе. Я имел намерение расспрашивать его дальше, и может быть спрашивал бы, но он вежливо огородил себя от этого: позвал собачку и, нежно гладя ее, сказал ей потихоньку: «иди, побрани Бога». И долго послушный пес лаял на небо. Если Кавальский давал своей собаке подобные поручения, то это был верный знак, что он не скажет о себе ни слова. В таких случаях он обыкновенно говорил только о своей собаке, и говорил охотно и долго.
    Эта собака, хотя и не представляла из себя ничего особенного, но все-таки она во многом отличалась от своей прочей якутской братии. Отличало ее даже то, что хотя она и была любимой собакой, имела дом и господина, но не имела клички, – звали ее прямо пес или «песê».
    – Почему вы не дали ему клички? – спросил я однажды Ковальского.
    – Зачем ему кличка? Если бы люди не повыдумывали для себя разных имен, а звались прямо людьми, то может лучше помнили бы, что и в жизни необходимо быть людьми.
    И так собака была без имени. Она была очень маленькая, поворотливая и слабая, совсем не похожая на коренастых, крепких, обросших густой шерстью местных собак; ее шерсть было короткая, мягкая и лоснилась, как шелк. Собака вела здесь уединенную жизнь. Неоднократные ее попытки принять участие в собачьей здешней жизни, всегда кончались полнейшим fiasco. «Песê» всегда возвращался таким искусанным и изнуренным, что после нескольких попыток отказался от своих животных инстинктов и никогда уже не покидает своего двора.
    Поэтому он, несмотря на свой слабый организм, держал себя важно, хотя эта важность не гармонировала с его тонкой и живой фигурой, которая нисколько не было похожа на коротких или толстых, но крепких и солидных собак. В глазах «песê» виднелись горечь и ненависть к большим и сильным созданиям, не умевшим признавать прав слабого. Кроме своего господина, его хвост не выказывал никому дружбы; ласк посторонних он не принимал, может быть не верил в них и потому отвечал всегда на них глухим рычанием.
                                                                               ***
    Прошло несколько недель со дня моего знакомства с Ковальским, а в здоровье его не было никакой перемены к лучшему, даже напротив, он с каждым днем становился все более слаб, и все мы, посещавшие его, убедились, что болезнь эта – последний акт его жизни на земле. Знает ли Кавальский об этом? Богу одному известно. Но вероятно знал, или по крайней мере предчувствовал близкий конец, потому что перестал совсем говорить.
    Спустя несколько дней, после упорной борьбы с недугом, он, наконец, уступил и лег в кровать. Вскоре после этого, когда однажды я только что сел за чай, к моему окну подошел слесарь, Владислав Петровский, самый близкий знакомый Ковальского, и спросил меня, не могу ли я пойти сейчас к больному, который чувствует себя очень скверно.
    – Может, легче ему будет умирать, если увидит, что кой-кто заботится об нем, – объяснил мне добряк, – а может быть вы возьмете какую-нибудь книжку? – добавил он потом.
    Подходящей книги у меня не было; был только новый завет, и взяв его, я поспешно вышел.
    – Разве с ним так уж плохо? – спросил я.
    – Думаю, что плохо; весь почернел, и сам говорил, что сегодня, наверное, умрет.
    Юрта Ковальского находилась от меня недалеко, и, спустя момент, мы были на месте. В юрте не было обычного для больных запаха лекарства, потому что Ковальский ни доктора, ни лекарства принять не хотел. Грустно здесь было: скорченный песик лежал под кроватью, а от кровати, несмотря на отворенные окна и двери, несло неприятным запахом, напоминавшим, что лежавший на ней человек уже больше не встанет.
    И действительно, человек этот был так не похож на живого, что, кода мы вошли в юрту и увидели его лицо с закрытыми глазами, то были уверены, что он уже умер. Владислав подошел к кровати и, всунув руку под одеяла, дотронулся до его ног, которые были совершенно холодны; но лишь только слесарь пожал сомнительно плечами, – «живу, живу еще», – ответил Ковальский, так громко и ясно, как до тех пор я не слышал ни разу.
    – «Живу», – повторил он опять. – «хорошо, что вы пришли, я хочу поговорить с вами перед смертью».
    Лихорадочность, с какой Ковальский произнес эти слова, убедила нас, что мы пришли как раз вовремя; мы посмотрели друг на друга, но Ковальский заметил наши взгляды и понял значение их.
    – Я знаю, – отозвался он, – что скоро умру; не скроете передо мною того, что мне уже известно. Я вам сказал, что хочу говорить с вами. Итак, знаю, что скоро умру, иначе я не говорил бы с вами… Я опасался, что никто не придет… я опасался, что никто меня не услышит… и Тот, которого вы называете Богом, успеет отнять у меня язык… Благодарю вас за ваше попечение… желаю вам, чтобы и вы, когда будете умирать разбитые, как и я, несчастной жизнью, не умирали брошенными…
    Ковальский замолк и только по лицу его, изрытому глубокими морщинами, видно было, что умирающий с большим усилием заставляет работать свою мысль и сильною волей удерживает убегающую жизнь.
    Было утро. Через окна, выходившие на восток, к реке, солнце бросало на стену, у которой стояла кровать больного, два золотистых луча; с обширных лугов, с целого архипелага островов, покрытых обильной растительностью, – словом, отовсюду била жизнь, а отклик этой жизни, эхо этого живого движения, побуждаемого могучим светом, звуча мелодичной песней и соединяясь в благодарственный гимн, долетали до кровати умирающего, создавая с тем, что находилось в юрте, разительный контраст.
    Горькой иронией, святотатственным издевательством казались эти солнечные лучи, эта жизнь, звучавшая радостной песней около одра нищего, около еле движущегося трупа…
                                                                            ***
    Очень давно уже, лет тому назад вероятно 40, – начал Ковальский, – как я попал в Оренбургские степи. Я был тогда молод и силен, уповал на Бога, уповал на людей и на самого себя. Прав был я или нет, но я держался того принципа, что не в праве я оставлять свои силы на произвол судьбы, и что я должен избрать или вернее – найти себе для деятельности более широкое поприще чем то, которое я мог найти там. Побуждала меня к этому еще и тоска по родине и, спустя два года, я бежал…
    За это я попал еще дальше – в Томскую губернию, но я не упал духом. Я взялся за труд с энергией; хлеб и вода составляли пищу мою. Наконец, удалось мне сберечь денег сколько нужно было на дорогу, и я опять тронулся в путь…
    За этот второй побег, как упрямый рецидивист, я был наказан еще строже: пришлось мне жить теперь в Енисейском.
    Тяжела была теперь моя жизнь. Во время второго побега я отморозил себе у ног пальцы и стал калекой.
    Жительством моим была пустынная и безлюдная местность, где заработки были очень трудны. После долгого труда удалось мне выучить несколько ремесел, и если не с одного, то с другого я имел маленький доход.
    Я готовился шесть лет и, несмотря на свои ноги, в третий раз тронулся в путь.
    Я в силы свои не верил: я был болен и разбит, и уже не прежняя цель тянула меня на запад, теперь я хотел только умереть там… Я хотел умереть… о смерти на могиле своей матери я мечтал как о великом счастье…
    Жизнь моя так сложилась, что кроме матери у меня никого не было на земле. Я не имел любимой женщины, не имел жены, не имел детей. Только от нее одной в мире я получал ласки… Грусть и тоска по могиле этого единственного, любящего меня существа терзала сердце мое…
    В бессонные ночи я чувствовал руку ее, обнимающую мою голову, ее поцелуи, ее горячие слезы, с которыми она последний раз провожала меня, предчувствуя вечную разлуку.
    Но тяжко было для меня это путешествие; идти скоро я не мог: раны на ногах открывались постоянно. Как дикий зверь я скрывался по целым неделям в тайге. Не раз в глубоком лесу коршуны и вороны, чувствуя корм, возвещали мне близкую смерть [* Бежавшие из Сибири верят, что если над беглецом в тайге собираются хищные птицы, то смерть его близка и спасти его ничего не может.]; не раз, истощенный голодом, падал я от бессилья и… тщетно… я всегда призывал небо, умолял Бога милосердного, Бога справедливого, Бога нищих, Бога брошенных: спаси! сжалься надо мною, Отче милосердный! Пошли смерть! Ни о чем больше не молю, только о смерти, как о милости, я сам нанесу ее себе! Только позволь умереть там, на родине…
    Прошло два года, пока я дошел до Пермской губернии. Так далеко я не доходил еще никогда, сердце уже радостно билось, мысли путались в голове, как у сумасшедшего… Мысль одна: я увижу ее, увижу землю родную и умру на могиле возлюбленной… Перевалив Урал, я уверовал в свое спасение и как безумный упал и долго, долго рыдал и благодарил Бога за Его милосердие. Но Он, Милосердный, готовил мне последний удар и в тот же день…
    На этот раз я попал в Якутск.
    Зачем я жил здесь в нищете, зачем я ждал здесь такого конца?
    А для того, что я хотел узнать, что этот Бог сделает со мной.
    С человеком, который верил в Него с ребяческим упованием, который никогда не испытал счастья на земле и даже не желал его, который не испытал ласк человеческих, кроме материнских, который, быв изувеченным, трудился до конца жизни своей, который не протягивал никогда руки, не воровал, «не пожелал», не убивал, имея два, отдавал два, – смотрите, как Он поступил.
    Ненавижу Его… не верю в святых Его, не верю в суд Его, не верю в справедливость Его, и слушайте меня, братья! Беру вас во свидетели в час смерти, чтоб вы знали здесь и могли засвидетельствовать, когда вернетесь, там, – тут он, быстро поднявшись и протянув руку к солнцу, произнес громким голосом? «что я, умирающий нищий, говорю Тебе, что Ты – Бог сытых…Ты невинно обижал меня!»…
   При лучах ясного солнца, которое, поднявшись выше, золотило одр умирающего, этот живой скелет, обтянутый обвисшей кожей, выглядел ужасно…
    Когда он, изнуренный, упал на постель, мы в отчаянии подумали, что он моментально умрет и что мы не можем ему ничем помочь, ничем не можем облегчить его страдания…
    – Помолимся за него, – прошептал слесарь.
    Мы опустились на колени. Дрожащей рукой я вынул принесенную с собою книжку и раскрыл ее: книга раскрылась на когда-то заложенном месте, на странице евангелия св. Иоана гл. XV.
    «Я – виноградная лоза, а Отец мой делатель есть», – начал я громко читать.
    Грудь умирающего порывисто подымалась; глаза были закрыты. Солнце обливало его своим светом и как бы желая вознаградить его в последнюю минуту тяжелой жизни, ласкало его и, согревая стывшее тело, казалось, успокаивало и целовало его, как мать целует засыпающих детей, а капризных успокаивает своей лаской, своим присутствием.
    Умирающий еще жил.
    Я стал читать дальше полные силы, веры и глубокого упования слова Христа.
    «Если мир возненавидит вас, то ведайте, что Меня прежде вас возненавидел». – Вдохновленные слова Учителя страждущих и ласки оживляющего света успокоили умирающего; глаза его раскрылись, и на глазах его показались две крупные слезы, две слезы великого смирения, две последние слезы, какие еще находились в этом человеке.
    Солнце коснулось своими лучами этих слез, оставшихся на почернелом лице его, и казалось, что только для этого оно освещает их небесным светом, чтобы, создавая радужные блестки, удержать в них как можно дольше тот жизненный огонь, который сжег эту жизнь...
    Когда стал читать дальше: «Во истину, во истину говорю вам, что вы будете проливать слезы и вопить, а мир будет веселиться; вы будете грустить, но грусть ваша превратится в радость», – умирающий пытался поднять руки, но они были неподвижны; тогда он только тихо, но ясно произнес:
    «Господи, во имя Твоих мук, прости меня грешного».
    Я читать дальше не мог...
    Мы в молчании стояли на колени, радуясь в душе, а собачка, удаленная, стояла между нами, присматриваясь к своему господину.
    И когда глаза умирающего повернулись к нам, уста его раскрылись еще раз, и мы услышали произнесенные еще тише, еще медленнее слова:
    «Песе, не брани Бога».
    Доброе животное, жалобно визжа, прижалось к повисшей руке своего господина, но рука была уже неподвижна. Глаза умирающего закрылись, из уст его раздался глухой, хриплый стон, грудь опала, через все тело прошла легкая дрожь, и человек, который много выстрадал, перестал страдать…
                                                                        ***
    И только когда мы опомнились, мы услышали безумный лай собаки перед дверьми юрты. Напрасно мы старались ее успокоить: не получая никогда приказаний, подобных последнему, «песе» не понял своего господина и с усердием исполнял теперь то, что так долго было его обязанностью. Он лаял, визжал, прибегал к кровати, к окостенелой руке, ожидая обычной похвалы.
    Молчал, однако, его господин, неподвижно лежала холодная рука его, и «песе», утомленный, охриплый, опять бежал во двор.
    Мы вышли и были уже далеко от юрты, а все еще ясно слышали лай с перерывами неразумного «песя».
    1886 г. апрель.
    Губичек
    /Сибирская Жизнь. Томскъ. № 101. 12 мая 1900. С. 2-3./


    А. Шиманский
                                                          СТОЛЯР КОВАЛЬСКИЙ
                                                                         Рассказ
    Познакомился я с ним случайно, точнее говоря, случай этот мог иметь место лишь благодаря якутской весне, т. е. такой весне, о которой вы, уважаемый читатель, имеете, вероятно, очень слабое представление.
    С половины апреля солнце начинает порядочно пригревать в Якутске, а в мае оно скрывается за горизонтом всего лишь на несколько часов и припекает уже довольно сильно. Но пока великая Лена не освободится от своих оков, пока не стают снега, окутывающие девственную тайгу, весны еще нет. Снега, не подогреваемые внутренним теплом земли и лед саженной толщины упорно борются с силой животворных лучей, и только после долгой, не ослабевающей работы солнце вызывает к жизни и самые сокровенные недра угрюмой тайги, и царицу здешних вод, «бабушку Лену», как зовут ее якуты.
    В последних числах мая, к концу борьбы благодетельного тепла – с последними остатками суровой зимы, человек, впервые находящийся в Якутске. может заметить здесь довольно любопытное и наверно нигде в Европе не наблюдаемое явление: каждый отдаленный, неясно раздавшийся шорох, удивительным образом действует на людей, находящихся на улице: и дети и старики, мужчины и женщины внезапно останавливаются и, повернувшись к востоку, в сторону реки, в глубоком молчании, к чему-то внимательно прислушиваются.
    Если услышанные звуки замолкают, или оказываются ложными, прислушивающиеся люди спокойно расходятся; но если первоначальный шорох переходить в треск, начинает повторяться, крепнуть и расти, наполняя воздух грохотом как бы пушечных выстрелов или отдаленного грома, которому вторит подземный гул, похожий на рев приближающейся бури, тогда люди эти, за минуту перед тем такие спокойные, необычайно оживляются, раздаются радостные крики: «лед взломался, река тронулась, слышите!», все поспешно, шумно разбегаются в разные стороны, чтобы как можно скорее сообщить людям; оставшимся дома, желанную весть. Но каждый из этих людей, изо всех сил бегущих домой, считает своим долгом обязательно стукнуть в окошко знакомым и мало знакомым соседям, всюду бросая два магических слова: «Лена тронулась». Через минуту слова эти повторяемые на разные лады, раздаются уже в самых отдаленных домах, юртах, якутских дворах, и все, кто только может ходить и выходить из дому, одеваются и бегут на берег реки. А на берегу уже целая толпа народа с искренним восхищением любуется одним из величественнейших здесь явлений природы. Могучие льдины, влекомые силой воды, протекающей в семиверстном русле, громоздятся в целые горы, ломаются, трещат и гудят, осыпаясь мириадами ледяных игл, переливающихся на солнце чудными красками и переливами.
    Нужно подольше прожить здесь, провести по крайней мере хоть одну зиму, чтобы понять, что влечет эту толпу на берег реки.
    Не величественное явление природы влечет ее.
    Сюда бегут люди, которые в борьбе с продолжительным холодом и нечеловеческими морозами, истощили все свои силы, люди, которые давно уже с тоской и нетерпением ожидают благодатного тепла и теперь бегут сюда, чтобы полюбоваться окончательным торжеством солнца, насладиться последнею гибелью нестерпимого холода.
    И радость глубокая, радость сердечная, детская радость сияет на желтых лицах якутов; широкие, добродушно смеющиеся рты кажутся еще шире; черные глазки горят, как уголья.
    Вся толпа, словно опьянев от радости качается из стороны в сторону. «Слава Богу, слава Богу!» кричать люди, обращаясь друг к другу и повернувшись лицом к реке, к огромным горам льдин, разбиваемых силой благодатного светила, наслаждаются, упиваются поражением неумолимого врага, который под натиском рассвирепевших волн, дробится, тает, гибнет и исчезает.
    После того, как Лена вскрылась и лед прошел окончательно, земля скоро оттаивает, и хотя она оттаивает всего лишь на два фута, но природа спешит использовать во всю трехмесячное тепло. В сравнительно короткий промежуток времени здесь все распускается и расцветает.
    Большая долина, в которой расположен Якутск, имеет тогда чарующий вид: плодородная, кое-где уже возделанная, покрытая березовыми рощами, множеством озер, зарослей и зеленеющими лугами, она кажется среди окружающих ее крутых и довольно высоких холмов гигантским парком, перевитым серебристой лентой широкой Лены. А собственную красоту и прелесть долины увеличивает еще мрачная тайга, окружающая ее повсюду; среди огромных пространств дикого, недоступного края долина эта, подобна оазису, брошенному в пустыне.
    Но и племя якутское, из многих других сибирских племен, во всех отношениях, самое энергичное и жизненное, умеет ценить дары животворящего солнца и полною грудью наслаждается ими. Выйдя из тесных и душных зимних юрт [* Только очень бедный якут остается на лето в зимней юрте.] наполняют якуты свою суровую землю движением и жизнью, которая бьет удвоенным темпом, громко и сильно. После общего весеннего праздника «ысыах» [* Весенний праздник — новый год, приходится обычно в Петров день, во время которого якуты приносят, благодарственные жертвы богам и упиваются кумысом.] светлое и радостное настроение людей не изменяется.
    Трава растет словно опара на дрожжах, коровы и кобылицы дают все больше и больше молока и амброзия якутских богов «животворный кумыс» не высыхает в «чаронах» [* Чаша или деревянный кубок; употребляется исключительно для питья кумыса.].
    Я полагаю, что вид прекрасной долины и встречи на каждом шагу с людьми, наслаждавшимися прелестью лета, действовали и на меня возбуждающе. Дождавшись первой весны в Якутске, я всем существом своим упивался ей дарами; каждый день я выходил за город любоваться красотою ожившей природы и каждый день устраивал себе солнечное купанье.
                                                                       ----------------                                   
    В своих прогулках я почти всегда заходил в какую-нибудь якутскую юрту. Юрты эти, хотя и разбросанные довольно далеко одна от другой, встречаются однако повсюду и придают окрестности, занятой якутским племенем, вид более заселенный, чем это есть в действительности, или если бы население это группировалось в деревни. В каждой юрте всегда можно достать холодного молока и кумыса. Правда, что ни то, ни другое никогда не бывает лишено здесь некоторого, довольно отвратительного запаха, про который здешнее, неякутское население говорит: «пахнет якутом». Но в течение долгой зимы, когда трудно достать не якутское молоко, я настолько привык к этому специфическому запаху, что мог пить и молоко и кумыс без всякого отвращения и теперь истреблял и то и другое в изрядном количестве. Среди всех юрт, которые я уже знал поближе, понравилась мне одна уединенная юрта, расположенная в лесу, на довольно высоком берегу длинного лесного озера. Юрта принадлежала такому старому якуту, что, при первом взгляде на него, его безошибочно можно было назвать «охониором» [* Охониор — дословно старик; почетное название для людей, достигших глубокой старости.]. Охониор жил здесь со старушкой-женой и мальчиком-подростком, своим дальним родственником; две коровы с телушкой, да пара кобылиц с жеребенком, составляли все достояние почтенных супругов.
    Все якуты очень любопытны и болтливы. Достойный охониор обладал названными качествами в наивысшей степени. Хотя плохо, но все же говорил он по-русски и поэтому я чаще всего в своих прогулках заходил в его юрту. Понятно, что якут прежде всего выспросил, кто я, откуда и чем теперь занимаюсь. По отношению к русскому, все равно к здешнему или приезжему, якут всегда держится подозрительно и чересчур униженно; русский, хотя бы и оборванец, всегда для него «тоен» [* Тоен господин.]. Отношение к полякам уже значительно лучше Я не помню случая, чтобы какой-либо якут отнесся равнодушно к известию, что я не «ниуча» [* Ниуча русский.], а «биляк» [* Биляк — поляк, звука п нет в якутском языке.].
    «Биляк, биляк ыщыгей догор» [* Поляк, поляк хороший брат.], вскрикивал обычно даже самый сдержанный из них. Поэтому я сразу стал на дружескую ногу с стариком, а когда он еще узнал, что я «суруксут» [* Суруксут — писарь.], что в случае надобности я мог бы быть «суруксутом наслежным» и даже «улусным» [* Писарем волостным. Несколько якутских родов составляют самую низшую в административном отношении единицу — наслег, нисколько наслегов — улус.], что я сумею написать прошение самому «улохан-тоену» [* Улохан-тоен — великий господин, так якуты называют местного губернатора.], то я еще больше выиграл в его глазах и избежал вместе с тем излишней фамильярности. Благодаря этому, я всегда получал у них в юрте прекрасное молоко и кумыс, а старушка, доставая для меня «чарон», старательно протирала его пальцами, слизывая подозрительные пятна языком.
    Однажды, возвращаясь с своей ежедневной прогулки, я зашел к ним за обычной порцией кумыса и нашел охониора в довольно странном состоянии: он был не только разговорчив, как всегда, но и весел, как никогда, язык его, правда, заплетался несколько, но зато он не чувствовал ни малейшего утомления. Оказалось, что почтенный старец только что вернулся из города и, по-видимому, огненная «аргы» [* Аргы — водка.] разогрела и оживила его старческое тело.
    — Биляки хорошие люди, все хорошие, — неясно и быстро бормотал старик, старательно набивая свою трубочку моим табаком, — Каждый биляк если не «суруксут», так лекарь, если не лекарь, то кузнец, такой, какого и не сыщешь между якутами. И ты видать человек хороший и суруксут, должно быть, хороший. Мы все любим биляков и «саха» [* Саха — якут, так якуты называют себя.] всегда помнит, что биляк брат его. — Ты пожалуй не поваришь, — продолжал старик, — если я тебе скажу, что это только недавно так стало, и я даже, хотя уже больше семидесяти трав съели телята на моих глазах, еще пятнадцать лет тому назад боялся биляков, как боюсь злых духов. Как увижу бывало биляка, так давай Бог ноги, словно заяц, насколько духу хватает, убегал с дороги в лес, в кусты, как можно дальше. И не только я один, все боялись биляков, потому что, видишь ли, плохое тогда говорили о них: говорили, что они с рогами, что людей убивают и разные разности...
    А когда я узнал, что эти вести приносились из города и стал упрекать старика в излишней доверчивости, в том, что он относился серьезно к неосновательным и бессмысленным сказкам, то охониор возмутился и накинулся на меня.
    — Побойся Бога, разве могли бы мы так на ветер поверить всему тому, что тогда болтали?! Как поступают другие люди и в других местах, я там не знаю, но я и все те, кто жил здесь по близости, верили, потому что отцы наши нам говорили: «каждый биляк —человек страшный и опасный».
    — А было это вот отчего. — Старик отхлебнул из чарона несколько раз, затянулся из трубочки и продолжал:
    — Отца моего еще не было на свете и дед мой был совсем юношей, так как ему еще только что начали собирать «калым» [* Калымом называется плата за жену, отдаваемая обыкновенно натурою, т. е. рогатым скотом и лошадьми. Калым, начинают собирать заранее, чтобы мальчик, как только подрастет, мог уже взять жену.], как появился ту у нас биляк с ледяными глазами [* Так якуты, как черноглазые, называют светлые глаза.], большой бородой и огромными усами и стал жить недалеко отсюда, только не здесь, въ долине, а там, высоко на горе. А там была тогда тайга, совсем не похожая на теперешнюю, густая, непроходимая, не тронутая нигде топором. В тайге стояла покинутая юрта и эту-то юрту занял биляк. Но как только он, там поселился, тайга на добрую «кесу» [* Кеса — якутская мера равняется 7-10 верстам.] вокруг, стала недоступна для людей. Биляк ходит по тайге с ружьем и как только увидит человека, хотя бы это был даже казак, прицеливается и, если тот не уходит, то стреляет не на шутку, а по-настоящему. Чем и как он жил? Это знали только лесные духи, из людей никто не видел и не знал. Все от него убегали, как от «проказы». Те, которые видели, как он ходил по тайге, похожий на «злого», рассказывали, что ходил он сначала, в одежде, похожей на одежду русских тоенов и суруксутов, а после ходил уже в шкурах, видать сам себе их сшивал. И говорили эти люди, что он становился все страшнее; борода отросла до самого пояса, лицо его становилось все бледнее, а глаза сверкали и горели, словно огонь. Так прошло несколько лет. Среди одной зимы, во время страшных морозов, случилось, что разразился смертоносный хиус [* Хиус — ветер.], и в продолжении нескольких дней никто не видал биляка, а так как прежде, хоть издалека, видали его каждый день, то дали знать в город, чтобы приехали посмотреть не случилось ли чего с ним. Приехали, входят осторожно, — а биляк лежит на кровати в своих шкурах, покрытый снежным инеем и только в руках держит маленький крестик. Биляк был мертв. Может с голоду умер, может замерз, а может и так сатана взял его к себе. Посуди же сам теперь, справедливо или нет, что после всего этого мы боялись биляков? От того одного все убегали, а тут сразу наехало их так много!
    — Хе, хе, хе! Хоть и суруксут ты, но молод еще, брат мой, думаешь, что люди делают что-либо, так себе, зря, без всякой причины? Знай же теперь, что ты ошибся; не такой «саха» уж глупый, как тебе сначала показалось!
                                                                   -------------------                            
    Предание о биляке, который не переносил даже вида человека, — предание неоднократно, слышанное уже мною в Якутска, произвело на меня на этот раз сильное впечатление. Значить тут, по этим рощам и лугам, по которым теперь хожу я, бегал когда то человек, одичавший и обезумевший от великого горя? Неужели страдания его были так велики, или душа его была так впечатлительна, так чувствительна к злобе людской? Или разлука с родиной, с дорогими сердцу людьми, так надломила, искалечила несчастного? Охваченный подобными мыслями, я возвращался в город, ни на что не обращая внимания; я шел скоро, почти бежал, до тех пор, пока не услышел протяжный и по-видимому недалекий крик:
    — Кааль аре, кааль!
     Сначала я не понял ни самого крика, ни того, откуда он раздавался, когда однако крик этот стал раздаваться все яснее: «Кааль аре, кааль догор», то я разобрал, что кто-то по-якутски, звал из рощи, или вернее, из-за невысоких кустарников, находившихся передо мною: «поди сюда, поди брат!»
    Пробираясь через заросли, я даже догадался, кто это кричит. Ни якут, ни русский, будь он местный житель, или приезжий, никогда не перевирают так якутских слов, которые на самом деле, должны звучать: «Кель ере догор»!
    Таким произвольным произношением звучной якутской речи отличаются только наши мазуры. За все моё пребывание в Якутске я не встретил ни одного мазура, который бы не коверкал на свой лад приведенных слов; все как бы сговорившись выговаривали: «Кааль аре».
    Действительно за кустами, за мостом, перекинутым через узкое озеро, или занесенный илом рукав Лены, стоял человек в обычной одежде поселенца и, живо размахивая руками, настойчиво выкрикивал свое: «кааль аре, кааль догоръ»! Крик его очевидно относился к якуту, который виднелся на краю заросли, по другой стороне озера. Но кричал он напрасно, потому что подозрительный якут и не думал подходить. Убедился в этом наконец и сам зовущий, потому что, когда я был уже у самого моста, он крикнул еще раз: «Кааль аре, сукин сын»! а потом уже, только ворчал вполголоса: «а чтоб ты лопнул, собачья душа! а чтоб ты вспух сукин сын»! Заметив меня, он замолчал, но когда я поравнялся с ним и приветствовал его по-польски, мазур даже присел от изумления:
    — О Иисусе! Да откуда же вы будете?
    Мы быстро познакомились. Мазур жил где-то в якутском улусе и пришел в город, чтобы наняться на работу, на золотые прииски; работу он нашел и вскоре должен был отправиться в путь, в качестве погонщика партии скота. Стадо это он пас теперь здесь, но оно разбежалось у него в разные стороны; он никак не мог один вогнать его на мосте и потому ждал, не подойдет ли кто-нибудь и не поможет ли ему; с этой-то целью он и звал якута. Понятно, что я охотно помог ему, и когда, переправленное через мост стадо уже спокойно шло дальше, мы пошли вместе, разговаривая дорогою. В разговоре как-то вышло, что я спросил его, у кого он  становился в городе.
        — А у Ковальского.
    Я знал в Якутске всех поляков, но о Ковальском не слыхал ничего.
    — Да, у столяра Ковальского.
    Но я не слыхал и о столяре.
    — С кем он тут знаком, к кому ходить? – спросил я.
    — Да он такой чудной, его все тут знают, а сам он ни к кому не ходит.
    — Как ни к кому?
    — А как ему ходить, когда у него ноги, словно «толкачи от ступ», совсем без пальцев, все до одного пооблетали. Но это еще полбеды, пока раны не откроются, а как раны откроются, так и по избе ползать не может.
    — Чем же он живет?
    — Столярничает понемногу; верстак у него хороший и инструмента всякого довольно, только, скажу вам, как на ногах устоять не может, то и ремесло идет ни шатко, ни валко. И вот, как заболеет, то любит, если кто-нибудь придет и щетку ему закажет. Делает он на заказ хорошие щетки платяные и половые, только мало здесь таких комнат. чтобы их щетками выметали, да и одежду редко кто носит чищеную. Теперь он снова заболел.
    — А не знаете, откуда он и давно ли здесь?
    — Давно-то давно, почитай наших еще и в помине не было, а он уже здесь жил. Ну, а что до того, откуда он, да кто он такой, — то это видать, что пан его не знает, а то бы и вы не спрашивали меня об этом. Видишь ли пане, не только мне, но и всем панам, даже и ксендзу, приезжающему из | Иркутска, если его спросят об этом, то он всегда отвечает: «Брат мой. Бог хорошо знает откуда я и кто я такой, а смысла в этом нет никакого и толку никакого не будет, если и ты об этом узнаешь». Вот и все пане, большего никто никогда не мог добиться от него.
    Я подробно расспросил мазура, где живет — Ковальский. Хотя я не отдавал себе ясного отчета в своих мыслях, но предание о билеке, убегавшим от людей и известие о  калеке-столяре, который также чуждается их, слились в моем уме в один образ. Я чувствовал, что между ними есть какая-то таинственная связь. На земле ничто не исчезает бесследно и все вещи снова повторяются через известный промежуток времени и великое страдание, о котором я думал за минуту перед этим, что оно окончилось уже со смертью биляка, давно живет тут же рядом со мной, может быть несколько измененное, но не меньшее, равно великое и тяжелое, равно мучительное для страдающего.
                                                                       ---------------                           
    — А. не знаете, откуда он и давно ли здесь?
    С тех пор почти ежедневно я направлял свои шаги к юрт, в которой жил Ковальский. Старые стружки, лежавшие около дверей и небольших окошечек, всегда открытых с солнечной стороны, не освежались новыми. Они чернели и сохли с каждым днем все более и более, как чернел и сох может быть человек, когда-то строгавший их.
    У меня не хватало смелости войти к столяру и снова с нетерпением я ждал следующего дня: не увижу ли свежих стружек. Но стружек новых не появлялось и стука работы не слышалось изнутри.
    Наконец я решился не откладывать дольше своего посещения. С этим намерением я вышел из дому и уже подходил к юрте Ковальского, как вдруг оттуда послышался дрожащий, слабый, но симпатичный и приятный голос, напевавший какую-то песню. Я присел на завалинке и через открытые окна, мне слышно было каждое слово немного сентиментальной, но задушевной и грустной песни, распространенной у нас в пятидесятых годах текущего столетия
                                                  Лишь поля зазеленеют
                                                  И весна все оживить и т. д.
    На третьей строфе пение вдруг оборвалось и суровый голос заговорил: «Песик, песик, иди полай на Бога, полай на него хорошенько!»
    Сначала я никак не мог понять это странное приказание, но когда через минуту я услышал на двор звонкий лай собаченки, то встал и, проходя мимо распахнутых ворот, задержался несколько. Перед настежь открытыми дверями юрты, маленькая, черная, юркая собаченка, поминутно становясь на задние лапки, прыгая и кружась с запальчивостью тявкала и лаяла, глядя наверх, на прекрасное, ясное небо. Конечно я прошел мимо, снова отложив свое знакомство с Ковальским до более благоприятной минуты.
                                                                               -------                                                          
    Наконец, я увидел его. Роста немного выше среднего, седой уже совершенно и очень истощенный. Землистый цвет лица, которым отличается большинство ссыльных в Сибири, доходил у Ковальского почти до черноты, так что неприятно было смотреть на это изжелто-черное лицо.
    Если бы он не говорил и не двигался, то трудно было бы, особенно издалека, узнать, что это еще живой человек. И все-таки глаза его, окаймленные большими черными кругами, иногда загорались таким огнем, вспыхивали такими молниями, что по ним видно было, как глубоко чувствует и переживает этот, по внешности ходячий труп.
    Пока он сидел, то можно было еще кое-как привыкнуть к его изможденному и измученному лицу, но каждый раз, когда он вставал, я принужден был отворачиваться: казалось, что эти ноги, эти «толкачи от ступ», при каждом шаге причиняют ему невыносимую боль.
    Ковальский говорил по-польски чисто и правильно. В разговорах своих он тщательно избегал всего, что могло бы, хоть издалека, хоть намеком, коснуться его прошлого; также тщательно избегал он всяких вопросов о Польше. Он исключительно был занят настоящим и своей собачкой, с которой подолгу разговаривал. В течение тех нескольких недель, пока я был с ним знаком, однажды только, когда я что-то вспомнил о Плоцке, глаза его загорелись и Ковальский быстро спросил: «Так вы знаете Плоцк?» — А когда я ответил, что прожил там целый год, то он произнес, не то мне, не то самому себе:
    — Все там, должно быть, изменилось, столько лет уже прошло с тех пор! Вас наверно еще на свете не было, когда я уже в Сибирь попал. А в каком месте около Плоцка были вы?
    — Около Раценжа.
    Он уже открыл рот, чтобы сказать что-то, но или сам спохватился, что начинает слишком много говорить, или заметил, что я слишком внимательно его слушаю, но только он протянул «та-ак» и умолк.
    Это было одно единственное указание, которое он дал о себе. Мне хотелось расспросить его подробнее, и я сделал это. Но он деликатно отклонил все мои вопросы, подозвал собаку, и с нежностью гладя ее, тихо промолвил:
    — Иди, полай на Бога! И долго послушный песик лаял на небо, а если Ковальский отдавал такое приказание, то это был верный знак, что о себе он не скажет больше ни слова. Только о собачке своей в такие минуты он говорил много и охотно.
    Собачка эта хотя не отличалась ничем особенным, но во многих отношениях совсем не походила на своих якутских собратьев. Прежде всего она выделялась среди них тем, что хотя она была и любимой собачкой, был у нее дом и хозяин, но клички у нее не было: звали ее обыкновенно «собачкой» или «песиком».
    — Почему вы не дали ей никакой клички? — спросил я раз у Ковальского.
    — А зачем ей имя? Если бы люди не выдумывали себе разных имен, а назывались бы попросту людьми, то, может быть, они лучше помнили бы о том, что и в жизни нужно быть людьми.
    Итак это была собака без клички. Была она удивительно тонка, слаба и проворна и совсем не похожа на крепких, сильных, местных собак, обросших густой и длинной шерстью; шерсть у нее была короткая, мягкая и блестящая, как шелк. И благодаря этой своей исключительной внешности вела она жизнь одинокую и отчужденную. Несколько раз повторявшиеся попытки принять более живое участие в местной собачьей жизни кончались для нее полным фиаско.
    Собачонка возвращалась всегда из этих опытов такою искусанною и истерзанною, что после целого ряда напрасных усилий ей пришлось распрощаться со своими товарищескими инстинктами и она уже более никогда не покидала собственного двора. Была она зато для своего слабого организма не в меру серьезна и серьезность эта совершенно не гармонировала с ее тонкой, подвижной фигуркой; серьезность ее не была спокойной степенностью пса сенбернара —кроткого, но толстого и сильного. В глазах собачки виднелись горечь и ненависть к большим и сильным созданиям, не умеющим уважать прав слабого. Никому, кроме хозяина, хвост ее не выказывал своей благосклонности, ласк посторонних она не понимала, возможно, что не верила им и отвечала на них глухим ворчанием.
                                                                               ------                           
    Прошло уже несколько недель с тех пор, как я познакомился с Ковальским, а в здоровье его не произошло никакой перемены к лучшему; напротив, с каждым днем он слабел все более и более, и все мы, навещавшие его теперь, убедились, что болезнь эта является последним актом его земной жизни. Знал ли Ковальский об этом? Бог его знает, но, вероятно, предчувствовал свой близкий конец, так как почти совсем перестал говорить.
    Спустя несколько дней, в течение которых больной упорно боролся с побуждавшей его немочью, он еще ходил по своей юрте и даже возился около двух щеток, начатых им недавно; но, наконец, все-таки должен был уступить болезни и слечь в постель. Не помню уж теперь, когда именно, но вскоре после этого, раз утром, когда я только что собрался пить чай, подошел к моему окну слесарь Владислав Пиотровский, самый близкий знакомый Ковальского в Якутске, и спросил, не могу ли я сейчас пойти с ним к больному, которому сегодня что-то очень плохо.
    — Может быть он умрет спокойнее, когда увидит, что еще не всеми и не совсем покинут, — объяснял мне Пиотровский. — Да не возьмет ли пан с собой какую-нибудь книжку? — добавил он.
    Подходящей книжки у меня не было и я, захватив с собой Новый Завет, вышел вместе со слесарем.
    — Разве уж так плохо ему? — спросил я дорогою.
     — Думаю, что плохо, почернел совсем, да и сам говорит, что сегодня уже умрет наверно.
    Юрта Ковальского была недалеко от меня, и через несколько минут мы были уже у него. В юрте не было обычного у тяжело больных запаха лекарств, потому что Ковальский не хотел ни звать доктора, ни принимать лекарств. Грустно было и запустело только, словно в покинутом доме: собака, съежившись, лежала под кроватью, а вблизи кровати, несмотря на выставленные оконца и открытые двери, неприятный запах тяжело больного человека, говорил нам, что человек, лежачий на кровати, уже больше не встанет никогда.
    И, действительно, человек этот до того не похож был на живого, что когда мы вошли и увидали его закрытые глаза, то подумали — не умер ли он уже. Владислав подошел к кровати и, засунув руку под одеяло, дотронулся до ног больного. Ноги были совершенно холодные, но едва только слесарь с сомнением пожал плечами, «живу, живу, живу еще», — отозвался Ковальский таким громким и звучным голосом, какого я еще никогда не слыхал от него. «Живу еще, — начал он снова — и хорошо, что вы пришли, я хочу поговорить с, вами перед смертью».
    Живость и горячность, с какою Ковальский проговорил это, убедили нас еще больше в том, что мы пришли вовремя; мы обменялись взглядами, но больной заметил это и понял их.
    — Я знаю, — заговорил он, — что скоро умру, вы не скроете от меня того, что для меня уже вполне ясно. Я сказал вам, что хочу говорить с вами, значить я знаю, что скоро умру, иначе я не стал бы говорить... Я боялся, что никто не придет... Я боялся, что никто уже меня не услышит... и что тот, кого вы называете милосердным Богом, успеет отнять у меня язык... Спасибо вам за ласку. Желаю вам, чтобы и вы, когда будете умирать, загубленные, надломленные, как и я несчастною жизнью, не умирали покинутыми...
    Ковальский замолчал, и только по лбу его, над которым продольные складки то глубоко врезались, то разглаживались, видно было, что умирающий последним усилием сдерживает покидающую его мысль, сильною волей сдерживает улетающую уже жизнь.
    Было еще довольно рано, и через окна, выходившие на восток. на берег реки, солнце бросало на стену, около которой стояла кровать больного два огромных снопа своих золотистых лучей. С обширных лугов, со всего архипелага островов, покрытых роскошной растительностью, отовсюду веяло жизнью, и отголоски этой жизни, эхо этого могучего движения, вызванного мощным светилом, звуча мелодичною песнью, складываясь в целый благодарственный гимн, доносились и до кровати умирающего. составляя поражающий контраст со всем тем. что происходило в юрте.
    Горькой иронией, кощунственной насмешкой казались и солнечные лучи и жизнь, звучащая радостной песнью, перед ложем этого несчастного, этого живого трупа...
                                                                            --------------                         
    — Давно уже, очень давно, лет сорок тому назад, — начал Ковальский, — выслан я был в Оренбургские степи. Я был тогда молод и силен, верил Богу, верил людям, верил в самого себя. Правильно или нет, но я решил, что не имею права тратить своих сил понапрасну и покоряться судьбе, но обязан найти для себя более широкое поле деятельности. Тоска по родине тоже была одной из причин и после двухлетнего пребывания, я бежал оттуда...
    Меня сослали дальше — в Томскую губернию, но я не пал духом. Энергично я принялся за работу, хлеб и вода были моей пищей; скопил я, наконец, денег сколько мне было нужно и снова тронулся в путь... За этот вторичный побег, как упорный рецидивист, я поплатился дороже, и лишь через несколько лет тюрьмы меня сослали опять, на этот раз еще дальше...
    Зима была необычайно суровая; у меня не было ни денег, ни одежды... Я отморозил себе ноги и лишился всех пальцев... Это было для меня ударом, тем более страшным, что мне пришлось жить за Енисейском...
    Тяжело мне было... местность глухая безлюдная, заработок достать трудно. Однако я, хоть и лишенный пальцев, выучился нескольким ремеслам, и если не одним, то другим зарабатывал хоть немного, но постоянно... Шесть лет готовился я и, несмотря на свои больные ноги, пустился в третий раз в путь...
    Но, видите ли, в силы свои я уже не верил, я был болен, искалечен... это уже было не то, что раньше... Я хотел умереть там... Только умереть там...  как о счастье мечтал я о смерти на могиле матери... Моя жизнь сложилась так, что у меня не было никого на свете, кроме матери; не было у меня возлюбленной, не было жены и детей. От одной только матери, ни от кого больше, видел я ласку на свете... И потому, когда я почувствовал себя покинутым и бессильным, я затосковал по могиле этого единственного, любившего меня, существа... В тиши бессонных ночей я чувствовал ее руку, обнимавшую мою голову, ее поцелуи и горячие слезы, которыми она обливала меня прощаясь, предчувствуя вечную разлуку... Теперь я не знаю по ком больше тосковал я: по родине, или по ней...
    Ах и тяжела же была эта дорога для меня: скоро идти я не мог, раны на ногах открывались постоянно... Как дикий зверь по целым неделям должен был я скрываться в тайге.
    Не раз в лесной глуши ястребы и вороны, чуя верную добычу [* Беглые в Сибири верят, что если над беглецом в тайге собираются хищные птицы, то смерть беглеца неизбежна и ничто уже не спасет его.] возвещали мне близкую смерть. Часто истомленный голодом я падал совершенно без сил и... неосмотрительный... всегда взывал к небу. Молил Бога всемогущего, Бога милосердного, Бога справедливого, Бога несчастных, Бога покинутых: спаси! сжалься надо мной, милосердный Отец! Пошли мне смерть, ничего больше, только смерти прошу у Тебя, как милости, сам покончу с собой, но только там...
    Два года прошло, прежде чем я добрался до Пермской губернии. Так далеко я еще ни разу не заходил. Сердце радостно билось в груди, одна только мысль наполняла мою голову... одна единственная: я увижу родную землю и умру на могиле моей любимой, моей родимой. И когда я перешел Урал, я поверил в свое спасение, упал на землю и, почти без памяти — долго-долго рыдал, благодаря Бога за Его доброту и милосердие. А Он, милосердный, готовил мне в этот же самый день последний удар...
    Меня выслали тогда в Якутск. Зачем я жил до сих пор здесь, в нищете, в убожестве, зачем ждал такого конца? Оттого, что я хотел узнать, что этот Бог еще сделает со мной. С человеком, который верил в Него, как верит дитя, никогда не знал счастья на земле и не жаждал, не добивался этого счастья, не знал ничьей ласки, кроме ласки матери... С человеком, который, искалеченный, работал до конца своей жизни, никогда не протягивал руки, просящей о милостыне, не крал, не посягал ни на что, не убивал, а имея что-нибудь свое — все отдавал другим... видите, что он сделал...
    А потому я ненавижу Его... не верю Ему... не верю святым Его... не верю в суд Его, не верю в справедливость Его. Но слушайте же меня, братья мои! Я беру вас в свидетели, что в годину смерти вы видели здесь, и свидетельствовали бы там, когда вернетесь назад...
    Стремительно поднявшись на постели и протягивая руки к солнцу, он закричал громким голосом:
    — Я, жалкий умирающий, бросаю в лицо Тебе, что Ты Бог сытых, Бог подлых, Бог ничтожных, что Ты обидел меня несправедливо!..
                                                                               ----------                                 
    И в блеске ясного солнца, высоко поднявшегося на горизонте, заливавшего своими лучами это ложе Лазаря, страшно выглядел этот живой скелет, еле обтянутый обвисшею кожей.
    И когда он в изнеможении упал на постель, мы с ужасом думали, что он сейчас умрет, а мы ничем не можем помочь ему, ничем не можем облегчить его.
    — Помолимся за него — прошептал слесарь наконец.
    Мы стали на колени. Дрожащей рукой я вынул принесенную книжку и наудачу открыл ее. Книга открылась на когда-то заложенном месте, на евангелии святого Иоанна, глава XV.
    — «Я есмь истинная виноградная лоза и Отец Мой виноградарь» — громко начал читать я.
    Грудь умирающего стремительно подымалась, глаза были закрыты.
    Солнце заливало его всего своим светом, словно желая вознаградить его в последние минуты тяжкой жизни. Казалось, что ласково касаясь его и согревая остывшее тело, оно успокаивало его и целовало своими золотистыми лучами, как мать целует засыпающего и капризного ребенка.
    Умирающий жил ещё.
    И когда я читал дальше полные силы, веры и глубокого самоотречения слова Спасителя:
    — «Если мир вас ненавидит; знайте, что Меня он прежде вас возненавидел» — вдохновенные слова Учителя страждущих и ласки живительного светила успокоили умирающего. Глаза его широко открылись и из них выкатились две крупные слезы, последние слезы, которые были еще у этого человека.
    Солнце коснулось своими лучами слез, неподвижно стоявших на почерневшем лице и, осветив их небесным светом, казалось показывало Богу эти внутренние огни, сияющие чистым блеском и спалившие эту угасавшую жизнь...
    А когда я читал дальше:
    — «Истинно, истинно говорю вам: вы восплачете и возрыдаете, а мир возрадуется; вы печальны будете, но печаль ваша в радость будет»...
    Умирающий попытался поднять руку, но когда она упала бессильно, тихо и ясно вымолвил:
    — Во имя мук Твоих, Господи, прости меня!
    Я не мог читать далее.
    Мы молча стояли на коленях, а песик в удивлении стоял между нами, внимательно присматриваясь к своему хозяину.
    Глаза умирающего обратились к нам, губы его раскрылись и мы услышали совсем тихо, медленно произнесенные слова.
    — Песик никогда больше не лай на Бога.
    Верное животное, жалобно визжа, подскочило к недвижной руке своего хозяина.
    Глаза Ковальского закрылись, из уст вырвался короткий сдавленный хрип, грудь опала, тело слегка вздрогнуло. И человек, так много страдавший — перестал страдать...
                                                                     ----------------                                     
    ...И лишь тогда, когда мы немного опомнились и пришли в себя, мы услышали отчаянный лай собачонки перед дверями юрты. Напрасно мы старались успокоить ее. Не получая никогда приказаний, подобных последнему, песик не понял своего хозяина, и теперь добросовестно исполнял то, что так долго было его обязанностью.
    Собачонка лаяла, визжала и снова подбегала к закостеневшей руке своего хозяина, ожидая обычной похвалы и ласки... Но молчал ее хозяин, недвижно лежала холодная рука, и усталый, задыхающийся, охрипший песик снова бежал к дверям и снова лаял.
    Мы вышли и, отойдя уже далеко от юрты, все еще слышали прерывающийся лай неразумного песика.
    Перев. С. Штерн.
    /А. Шиманскій.  Столяръ Ковальскій. [Безплатное приложение къ журналу За 7 дней. № 115.] С.-Петербургъ. [1913.] 1914. 32 с./


                                                                            ********
                                                                            ********
*    Stolarz Kowalski. Szkic z niedawnych wspomnień Adama Szymańskiego. // Kraj. Tygodnik polityczno-społeczny. № 40-41. Petersburg. 1886.
*    Stolarz Kowalski. Szkic z niedawnych wspomnień Adama Szymańskiego. // Dziennik Polski. Nr. 261, 263-265. Lwów. 1886.
*    Stolarz Kowalski. // Adam Szymański.  Szkice. T. I. Nakładem autora. Petersburg. 1887. S. 81-108, 159.
*    Kowalski le menuisier. D’Après Adam Szymanski. Adapté par. Mme Marguerite Poradowska. // Revue des Deux Mondes. T. XCII. Mars. Paris. 1889. S 139-155.
    Столяръ Ковальскій. Разсказъ А. Шиманскаго. // Газета А. Гатцука. Москва. № 34. 1890. С. 586-591.
*    Stolarz Kowalski. // Adam Szymański.  Szkice. T. I. Wyd. 2. Nakładem autora. Petersburg. 1890. S. 83-110.
*    Stolarz Kowalski. // Adam Szymański.  Szkice. T. I. Wyd. 3. Nakładem autora. Petersburg. 1891. S. 83-110.
*    Столяръ Ковальскій. Очеркъ съ натуры Адама Шиманскаго (съ польскаго). (Окончаніе будетъ). // Сибирская Жизнь. Томскъ. № 97. 5 мая 1900. С. 2-3.
*    Столяръ Ковальскій. Очеркъ съ натуры Адама Шиманскаго (съ польскаго). Губичекъ. // Сибирская Жизнь. Томскъ. № 101. 12 мая 1900. С. 2-3.
*   Adam Szymański.  Stolarz Kowalski. Opowiadanie syberyjskie. Warszawa - Kraków. 1911. 31 s.
*    А. Шиманскій.  Столяръ Ковальскій. Перев. С. Штерн. [Безплатное приложение къ журналу За 7 дней. № 115.] С.-Петербургъ. [1913.] 1914. 32 с.
*    Stolarz Kowalski. // Adam Szymański.  Szkice. Maciej Mazur. Srul z Lubartowa. Stolarz Kowalski. Dwie Modlitwy.Wydanie pośmiertne z portretem autora. Nakładem syna. Moskwa. 1916. S. 46-65.
    Kowalski the carpenter. By Adam Szymański. // Selected Polish Tales. by Else Cecilia Mendelssohn Benecke. World"s Classics Else Cecilia Mendelssohn Benecke. Londyn. [Oxford.] 1921.
    Stolarz Kowalski. // Adam Szymański.  Szkice. Srul z Lubartowa. - Pan Jędrzej Krawczykowski. - Maciej Mazur. - Stolarz Kowalski. – Przewoźnik. – Hanusia. - Dwie Modlitwy. Pan Antoni. – Uroczysta Wigilja.- Łzy. Ze słowem wstępnem Adama Grzymały Siedleckiego. Lwów - Warszawa - Kraków. 1921.
*    Stolarz Kowalski. // Adam Szymański.  Dwie modlitwy. Srul z Lubartowa, Maciej Mazur, Stolarz Kowalski. Warszawa. 1925. S. 97-123.
    Stolarz Kowalski. // Szymański A.  Szkice. Ze słowem wstępnym Adama Grzymały Siedleckiego. 2 wyd. zbiorowe. Lwów – Warszawa - Kraków. 1927.
*   Adam Szymański.  Stolarz Kowalski. Opowiadanie syberyjskie. Wyd. 2-e. Warszawa – Kraków – Lublin – Łódź – Paryż – Poznań – Wilno - Zakopane. 1928. 31 s.
   Adam Szymański.  Stolarz Kowalski. Opowiadanie syberyjskie. Wyd. 3. Warszawa. 1946. 31 s.
*   Adam Szymański.  Stolarz Kowalski. Opowiadanie syberyjskie. Wyd. 4. Warszawa - Kraków. 1946. 31 s.
    Kowalski the carpenter. By Adam Szymański. // Selected Polish Tales. by Else Cecilia Mendelssohn Benecke. Londyn. [Oxford.] 1947.
    Adam Szymański. Szkice. Wstęp i oprac. Bogdan Burdziej. Kraków. 1998.
*     Adam Szymański.  Stolarz Kowalski. // Н. Е. Никонова, Ю. С. Серягина, Е. А. Вишнякова, Е. В. Аблогина. Переводы польской литературы в дореволюционной периодике Сибири. Томск. 2019. С. 206, 208, 210, 212, 214, 216, 218, 220.
*    Столяр Ковальский Очерк с натуры Адама Шиманского (с польского) Губичек. // Н. Е. Никонова, Ю. С. Серягина, Е. А. Вишнякова, Е. В. Аблогина. Переводы польской литературы в дореволюционной периодике Сибири. Томск. 2019. С. 207, 209, 211, 213, 215, 217, 219, 221-222.


    Адам Иванович (Янович) Шиманский род. 16 июля 1852 г. в Грушнево (около Семятич) Бельского уезда Седлецкой губернии Царства Польского Российской империи. В 1872 г. поступил на юридический факультет Варшавского университета, который окончил в 1877 г. со степенью кандидата права. В годы учебы вступил в ряды молодежной патриотической организации. 18 марта 1878 г. арестован в Варшаве, откуда 18 апреля 1879 г. по Высочайшему повелению выслан в административном порядке на 4 года в Восточную Сибирь. Предписанием генерал-губернатора от 28 февраля 1879 г. назначен на жительство в г. Якутск, куда был доставлен 24 июня 1879 г. В годы ссылки Шиманский занимался сбором материалов о Якутской области и ее жителях. С 9 сентября 1885 г. подчинен негласному надзору полиции, с воспрещением въезда в пределы Царства Польского. Переехал на жительство в г. Харьков, где занимался литературным трудом и адвокатурой. В 1887 г. получил разрешение проживать в Санкт-Петербурге. В январе 1895 г. получил разрешение въезда в пределы Царства Польского. С началом Первой мировой войны переехал на жительство в Москву, где после короткой болезни умер 25 марта 1916 г. и был похоронен на Лефортовском кладбище.
    Дэса Сядлец,
    Койданава













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz